Jeśli tak było, to - bez względu na to, jak bardzo poważanym przedsiębiorcą był Filipiak - powinien być sprawiedliwie ukarany. A przypomnijmy, że za takie działania grozi kara nawet pięciu lat więzienia. W polskiej i światowej piłce nożnej sytuacja piłkarzy związanych z klubami długimi kontraktami zbyt często przypomina stosunki niewolnicze, aby pobłażać działaczom, którzy dopuszczają się takich oszustw.

O tym, czy i jaka jest wina Filipiaka w sprawie fałszerstwa, trudno wyrokować, nie znając szczegółowo materiałów, którymi dysponuje prokuratura. Jednak niedobrze się stało, że po zatrzymaniu przedsiębiorcy w jego sprawie natychmiast interweniował minister Zbigniew Ćwiąkalski, który także w piątek zapowiedział, że osobiście napisze przeprosiny do właściciela ComArchu. Bo obyczaj, gdy politycy angażują się w interesy biznesmenów, niebezpiecznie przypomina PiS-owską reklamówkę “Mordo, ty moja” z czasów kampanii wyborczej.

Wszystko to, co zostało powyżej napisane, nie oznacza jednak, że Janusz Filipiak powinien ponosić konsekwencje tylko tego, że jest człowiekiem znanym i majętnym. Sąd w piątek uznał zatrzymanie biznesmena za niezasadne. Jeśli sędzia nie podjął takiej decyzji dlatego, że chodziło o bogatego człowieka, ani dlatego, że uległ nieskrywanym sugestiom ministra sprawiedliwości, kłopoty powinien mieć nadgorliwy prokurator, który chciał się wykazać zatrzymaniem “grubej ryby”.

W kraju praworządnym milionerzy powinni być traktowani przez służby państwowe tak samo jak żebracy. Zarówno wtedy, gdy popełniają przestępstwa, jak i wtedy, gdy dowodów na to brak.