Wygrana z zespołem, który ma lepszych piłkarzy, miała być z jakiegoś powodu pewna i słuszna, zwłaszcza ze względu na to, że nigdy z Niemcami nie wygraliśmy, a w ich drużynie najlepsi są dwaj Polacy, którzy Niemcami stali się tylko nieszczęśliwym (dla nich, ma się rozumieć) przypadkiem.
Kibice piłkarscy nie od dziś żyją w mocno zdeformowanej rzeczywistości i proste prawdy do nich nie docierają. A gdy docierają, wywołują agresję, czasem dziwną – w centrum Klagenfurtu, gdzie oglądałem mecz, ulubionym okrzykiem grupy kibiców obok mnie było „J…ć PZPN!”. Że to bez związku z czymkolwiek? Nie szkodzi.
Zresztą mistrzostwa w Austrii i Szwajcarii jak nigdy dotąd nadają się do rozpracowania przez psychiatrów. Najwięcej kibiców znajduje się nie na stadionach (bo te są za małe, by wszystkich zmieścić), tylko przed ogromnymi ekranami, gdzie sponsorzy fundują im wirtualną rozrywkę. Nie kibicujemy biało-czerwonym, tylko telewizorom, w których korporacje zamawiają dla nas mecz z udziałem reprezentacji. My, Polacy, powiewamy flagami z napisem Tyskie, Austriacy mają na swoich Mastercard, a Niemcy Carlsberga. Dziwnie to wygląda, zwłaszcza w połączeniu z Bogiem, Honorem i Ojczyzną, Bogurodzicą, Mazurkiem Dąbrowskiego i innymi narodowymi symbolami.
Poza tym jak dotąd w Austrii wszystko przebiega normalnie: najpierw napompowaliśmy balon własnych oczekiwań, a potem Niemcy go nam przebili. To boli.
Na szczęście jest jeszcze Robert Kubica. Wygrał jako pierwszy Polak w zawodach Formuły 1, na dodatek w zawodach na torze, gdzie przed rokiem miał groźny wypadek. Pokazał, na czym polega zawodowstwo, talent, ambicja i mądrość. Dał nam dowód, że naczelną cnotą Polaka nie musi być wiara w cuda.