Historyk odparł prostolinijnie, że zgodnie z jego wiedzą bynajmniej tak nie było.
I tu jest clou całej opowieści: w odpowiedzi przez godzinę znany i poważany w świecie Polak klarował mu, że taki głos znanego historyka jest Polsce niezbędnie potrzebny, zagrażają nam bowiem faszyści zdobywający popularność atakami na Okrągły Stół, którego jednym z symboli jest Jaruzelski, więc trzeba im wytrącić broń… i tak dalej.
Jak konstatował zachodni historyk, na poły zdumiony, na poły rozbawiony, w całej tej argumentacji prawda historyczna nic w ogóle nie znaczyła, była tylko plasteliną, z której wolno lepić, co akurat potrzebne.
Nie piszę o tym po to, by się pastwić nad konkretnym liderem opinii, który i tak już właściwie przestał tę rolę pełnić, ale dlatego, że anegdota idealnie i w skrócie pokazuje centralną rolę, jaką w debacie publicznej III RP zajęło kłamstwo. Kłamstwo, które nie hańbi, lecz przeciwnie – ratuje, zapobiega straszliwym pono zagrożeniom. To dlatego nie wstydzą się solidarności z kłamstwem demonstrować intelektualiści, dziennikarze, artyści… Ba, nawet hierarchowie.
Abp Życiński, autor może najbardziej namiętnych jego apologii, szykuje już ponoć zaktualizowaną polską wersję "Dziejów apostolskich". Święty Paweł będzie w niej wyzywać od najgorszych i straszyć sądami za insynuacje, jakoby kiedyś był Szawłem, a apostołowie solidarnie grozić rękoczynami oszczercom twierdzącym, że ich kolega Piotr kiedykolwiek, bodaj raz, zaparł się Pana.