Maziarski wyraźnie zresztą, choć może nieświadomie, nawiązuje do tej tradycji. W pierwszej części komentarza chwali prezydenta Kaczyńskiego za to, że dołączył do zmowy zakłamującej prawdę o losach Polaków na Wołyniu, co – zdaniem redaktora – dobrze służy polskiej racji stanu. W drugiej atakuje prezesa IPN za wypowiedź, iż byłoby dobrze, gdyby powstało muzeum Kresów.
Zdaniem Maziarskiego za te słowa oraz za zorganizowanie konferencji naukowej na temat rzezi wołyńskiej (konferencji, nad którą prezydent odmówił patronatu) prezes Kurtyka powinien zostać odwołany. A potem, żartuje sobie szampańsko publicysta "Newsweeka", mógłby sobie już jako osoba prywatna budować wspólne muzea z Eriką Steinbach.
I tym nieopatrznym żartem dobitnie podkreśla Wojciech Maziarski kuriozalność swego poglądu. Bo Erika Steinbach nie jest w Niemczech osobą prywatną, a wymyślone przez nią muzeum zostało wpisane do umowy koalicyjnej i jest jednym z głównych punktów realizowanej przez tę koalicję polityki. I niepotrzebna była do tego "zachęta", jaką według Maziarskiego może się stać dla niemieckich rewizjonistów podnoszenie prawdy o Wołyniu.
I zaręczam, że nawet gdyby Maziarski poszedł dalej i wyciął z polskiej historii nie tylko Wołyń, ale i Juliusza Słowackiego, a Adomasa Mickevičiusa oddał Litwinom, to Prusy i Śląsk z muzeów i umysłów Niemiec nadal bynajmniej nie znikną.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/07/15/maziarski-do-muzeum/]Skomentuj na blogu[/mail][/ramka]