Kraj stoi w obliczu depresji, Ameryka ześlizguje się w bylejakość, a tymczasem obaj kandydaci zachowują się tak, jakby nic wielkiego się nie działo. Nawet John McCain, który coraz pewniej zmierza ku porażce w tych wyborach i dla którego była to jedna z ostatnich szans na odwrócenie niekorzystnego biegu wydarzeń, nie powiedział niczego, co wykraczałoby poza bezpieczny standard.
W takiej chwili chciałoby się, by któryś z kandydatów wyszedł na środek sali i powiedział do kamery: Ludzie, czasy się zmieniły, to będzie trochę bolało, ale wszyscy musimy zmienić swój rozrzutny tryb życia.
Nie można całej winy za obecny finansowy galimatias zrzucać na Wall Street, gdy się samemu ma ponad 8 tysięcy dolarów długu na karcie kredytowej (jak przeciętna rodzina w USA) lub gdy wzięło się kredyt hipoteczny ponad swoje realne możliwości finansowe (jak 6 milionów rodzin w USA).
Nie można wygrażać koncernom naftowym i rwać włosów z powodu cen benzyny, gdy się co rano jeździ do pracy autem z pięciolitrowym silnikiem. Nie można jednocześnie narzekać na odpływ stanowisk pracy do Chin i domagać się tanich produktów w supermarketach.
Amerykanie zapomnieli, że łatwy dostęp do domu z ogródkiem, tania benzyna i karta kredytowa z wysokim limitem nie należą do podstawowych ludzkich potrzeb objętych Powszechną deklaracją praw człowieka. Ale żaden polityk nie ma odwagi potrząsnąć nimi i powiedzieć "stop".