Premier nie mruga okiem do publiczności, sugerując, że głowa państwa to rozwydrzony dzieciuch, a prezydent nie wyśmiewa na dzień dobry rządowych pomysłów. Obaj przywódcy – Donald Tusk i Lech Kaczyński – sprawiają wrażenie, iż rzeczywiście troszczą się o dobro wspólne.
Co więcej, sytuacja wymusiła na politykach, by mówili o konkretach. I by zaczęli działać. Rząd błyskawicznie przedstawia plany, a prezydent nie staje okoniem, tylko słucha argumentów fachowców i podejmuje dyskusję.
Antagoniści – nie rezygnując ze swojego zdania – nie starają się za wszelką cenę zdyskredytować przeciwnika.
Nie mówią o cudach i ukrytych intencjach, tylko o możliwych rozwiązaniach problemu. Ważą słowa, bo dbają, by gospodarka nie ucierpiała jeszcze bardziej.
Oczywiście i jedni, i drudzy zdają sobie sprawę, że to czas szczególny, a w takich momentach wyborcy bacznie patrzą politykom na ręce. Że obywatele nie przyglądają się ich działaniom wyłącznie jako zabawnym albo gorszącym igrzyskom, bo wiedzą, że od decyzji polityków naprawdę mogą zależeć losy ich portfeli.