Reklama
Rozwiń

Paweł Lisicki: Zmiana, zmiana, Obama

Stało się. Najdroższa i najdłuższa w historii USA kampania prezydencka przyniosła zwycięstwo politykowi, o którego dotychczasowych dokonaniach i doświadczeniu można powiedzieć zaskakująco niewiele.

Aktualizacja: 05.11.2008 22:43 Publikacja: 05.11.2008 22:42

Nie zajmował wcześniej ważnej funkcji w administracji stanowej, nie był gubernatorem, nie zarządzał żadną większą organizacją, nie stworzył poważnej instytucji. Co więcej, 44. prezydent Ameryki miewał do tej pory zdumiewającą zdolność do zawierania, nazwijmy to tak, osobliwych znajomości.

Jedno wszakże jest pewne: obiecał zmianę. Zmiana to słowo klucz. Słowo, które obudziło entuzjazm i ekscytację. Ale Obama nie tylko mówił o zmianie – to robili także jego rywale, najpierw Hillary Clinton, później John McCain – on sam po prostu stał się jej ucieleśnieniem. Pierwszy czarny prezydent, pierwszy kandydat niewywodzący się z osiadłej amerykańskiej rodziny, pierwszy polityk, który zrezygnował z publicznych pieniędzy na kampanię, pierwszy...

Obama trafił na niezwykle korzystny moment historyczny. Znużenie rządami George’a W. Busha, niechęć do wojny w Iraku, strach przed kryzysem gospodarczym, poczucie niepewności, naruszona wiara w siłę Ameryki – nic dziwnego, że wyborcy gwałtownie poszukiwali czegoś nowego.

W takim nastroju łatwo uwierzyć, że polityka wymyka się konieczności. Że wyjście z Iraku jest proste i bezbolesne, a rozmowy z Iranem wymagają wyłącznie dobrej woli Waszyngtonu. Że za kryzys odpowiadają tylko chciwe rekiny z Wall Street, a dopływ publicznych pieniędzy rozwiąże problemy.

Zwycięstwo Obamy to też zwycięstwo amerykańskiego systemu demokratycznego. Wykazuje on, trzeba przyznać, zadziwiającą siłę. System polityczny żyje, gdy jest otwarty, gdy nie zamyka się na nowe społeczne pragnienia i otwiera się przed nowymi elitami. Wtedy ich potencjał buntu i sprzeciwu może zostać wykorzystany dla dobra ogółu. Taką szansę dostał też Barack Obama. Tym bardziej, że dzięki wygranej demokratów w wyborach do Senatu i Izby Reprezentantów nie musi obawiać się tego, że opozycja sparaliżuje jego działania. Republikanie są w odwrocie.

To oznacza wszakże jeszcze większą odpowiedzialność. Obama będzie się musiał zmierzyć z tymi problemami, których nie da się pokonać retoryką. Najlepszy PR nie zmieni rzeczywistości. Największa charyzma, a tę nowy przywódca Ameryki z pewnością posiada, nie rozwiąże problemu rosnącego deficytu, bezrobocia i braku zaufania do instytucji finansowych.

Dopiero teraz Obama staje przed prawdziwą próbą. Będzie odpowiedzialny nie tylko za Amerykę, ale też za światowy ład. A tu każde nieostrożne słowo, każda chwila słabości i niezdecydowania – a tym wykazał się w czasie konfliktu w Gruzji – zostaną wykorzystane. Nie tylko Korea Północna i Iran będą próbowały sprawdzić siłę charakteru Obamy. Trzeba mieć nadzieję, że nowy prezydent USA to rozumie.

Nie zajmował wcześniej ważnej funkcji w administracji stanowej, nie był gubernatorem, nie zarządzał żadną większą organizacją, nie stworzył poważnej instytucji. Co więcej, 44. prezydent Ameryki miewał do tej pory zdumiewającą zdolność do zawierania, nazwijmy to tak, osobliwych znajomości.

Jedno wszakże jest pewne: obiecał zmianę. Zmiana to słowo klucz. Słowo, które obudziło entuzjazm i ekscytację. Ale Obama nie tylko mówił o zmianie – to robili także jego rywale, najpierw Hillary Clinton, później John McCain – on sam po prostu stał się jej ucieleśnieniem. Pierwszy czarny prezydent, pierwszy kandydat niewywodzący się z osiadłej amerykańskiej rodziny, pierwszy polityk, który zrezygnował z publicznych pieniędzy na kampanię, pierwszy...

Komentarze
Michał Szułdrzyński: Hołownia to tylko pretekst. Tylko Tusk może uratować koalicję 15 października.
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Pyrrusowe zwycięstwo Trumpa
Komentarze
Maciej Miłosz: Wiceminister obrony próbuje sił w stand-upie
Komentarze
Marek Kozubal: Sławomir Cenckiewicz, harcownik na czele BBN
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Po decyzji SN w sprawie wyborów prezydenckich. Polska musi iść do przodu