Niestety, jego wypowiedź nie wróży dobrze stosunkom polsko-niemieckim. A szkoda, bo okoliczności były sprzyjające, w czym pomógł także trybunał w Strasburgu, odrzucając roszczenia majątkowe wobec Polski składane przez Powiernictwo Pruskie.
Teraz jednak powrócił problem, którego symbolem jest pani Steinbach. Który kładł się cieniem na stosunkach między naszymi krajami od dekady. Rok temu rząd Donalda Tuska wykonał gest: przestał protestować przeciwko niemieckim projektom upamiętnienia wysiedleń. Liczył na gest z drugiej strony. Władysław Bartoszewski apelował do władz niemieckich: "Róbcie, jak uważacie, ale uważajcie, co robicie". Chodziło między innymi o odsunięcie Eriki Steinbach.
Niemiecki rząd jednak takiego gestu nie wykonał. Nie posłuchał apelu Bartoszewskiego – nie tylko sekretarza stanu w gabinecie polskiego premiera, ale i człowieka jak mało kto zasłużonego dla stosunków polsko-niemieckich.
Władze w Berlinie nie rozumieją polskich obaw dotyczących pisania historii drugiej wojny światowej na nowo. A ich nowe spojrzenie na tamte czasy symbolizuje właśnie Erika Steinbach. Przewodnicząca Związku Wypędzonych, niegdyś głosująca w Bundestagu przeciwko granicy na Odrze i Nysie, sprytnie wykorzystała oburzenie opinii publicznej współczesnymi wydarzeniami na Bałkanach i w Rwandzie, by zrównać los wszystkich wysiedlonych teraz i w przeszłości. Zrobiła wiele, by Niemcy mogli się poczuć jednymi z głównych ofiar drugiej wojny światowej.
Wypowiedź Neumanna stawia w niezręcznej sytuacji obecny polski rząd. Gabinet Tuska chciał udowodnić, że w polityce wobec Berlina od wojowniczych deklaracji (w których się specjalizował rząd PiS) skuteczniejsze będą przyjazne gesty, uśmiechy i unikanie tematów spornych. Okazało się, że także i one niewiele dają.