Rosnąca liczba zwolenników wspólnej waluty nie wynika bynajmniej z szerszej wiedzy społeczeństwa o systemach monetarnych. Jest raczej sygnałem, iż Polacy nie czują aż tak silnej więzi emocjonalnej ze złotym, jak choćby Brytyjczycy z funtem. Dla Wyspiarzy euro jest symbolem Europy biurokratycznej i wrogiej, od której należy się izolować. Dla większości Polaków euro jest symbolem Europy nowoczesnej i przyjaznej, do której aspirujemy. Dlatego tak wielu z nas jest gotowych poświęcić narodowe banknoty (na których, przypomnijmy, przez kilkadziesiąt lat widniały wizerunki tak wybitnych postaci jak Ludwik Waryński czy Karol Świerczewski) na rzecz waluty, która uczyni z nas wreszcie "prawdziwych Europejczyków".
Polacy nie są przywiązani do złotego także z tej racji, iż historia naszej państwowości nie jest historią gospodarczą i w powszechnym mniemaniu pieniądz nie odgrywał w niej większej roli – w przeciwieństwie do szabel, sztandarów i bandaży. O ile dzieje Albionu to rewolucja przemysłowa, Kompania Wschodnioindyjska i reformy Margaret Thatcher, my wspominamy Grunwald, zabory, powstanie warszawskie i "Solidarność". W największych dziełach angielskiej literatury roi się od transakcji, weksli, kupców, bankrutów i... funtów. U nas poszukiwania protagonisty-biznesmena zaczynają się i kończą zazwyczaj na panach Wokulskim i Borowieckim. To wszystko, rzecz jasna, nie z naszej winy: historia była po prostu dla Brytyjczyków dużo łaskawsza. Kiedy oni robili interesy, my się biliśmy.
Niemniej efekt jest taki, iż funt cieszy się wielką estymą, bo jest dużo głębiej zakorzeniony w tamtejszej kulturze i cywilizacji. W Polsce zaś trudno dzisiaj wzbudzić miłość do złotego: waluty, którą traktowaliśmy przez tyle lat co najwyżej z obojętnością.
[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/01/05/euro-czyli-czym-sie-rozni-zloty-od-funta/]na blogu[/link][/ramka]