[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/01/16/pawel-lisicki-wieksza-cena-zycia/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Jak to możliwe, że jedna z najlepiej wyposażonych armii świata nie jest w stanie poradzić sobie z dobrze wprawdzie zorganizowaną i liczną, ale jednak nieporównywalnie słabszą grup terrorystów? Dlaczego izraelskie wojsko nie potrafi opanować Gazy?

Cóż, prawda jest smutna. Wojnę wygrywa się tylko wtedy, gdy ma się odpowiednio wielu żołnierzy, którzy nie tylko gotowi są zabijać, ale też ginąć. W ostateczności tym, co decyduje o powodzeniu każdej operacji zbrojnej, jest dysponowanie wojskiem gotowym ponosić ofiary.

Oczywiście im wyższy poziom rozwoju i lepsza technologia, tym większa szansa ograniczenia zabitych po własnej stronie. Ale żadna technologia nie zapewni całkowitego bezpieczeństwa. Żadna nie pozwoli wyeliminować strat własnych. A to jest właśnie powód, dla którego współczesne demokracje nie radzą sobie z terrorystami. Ogromnej nierównowadze w sprzęcie i technologii odpowiada bowiem jeszcze większa dysproporcja w stosunku do wartości ludzkiego życia. Im kraj bardziej rozwinięty, im poziom życia wyższy, im cywilizacja bardziej wyrafinowana, tym trudniej godzić się społeczeństwu z płaceniem na wojnie daniny krwi. Wysoki poziom cywilizacji oznacza bowiem wysoki stopień wyeliminowania ryzyka; im bardziej rozwinięte państwo, tym ludzie żyją w nim dłużej, tym mniej są narażeni na choroby, epidemie, nienaturalną śmierć.

Tego właśnie uczy przykład Izraela. Jeszcze kilkanaście lat temu wartość własnego państwa i jego niepodległość były czymś niekwestionowanym, czymś, dla czego warto było umierać. Z jednej strony potęga militarna, z drugiej – gotowość do przelewania krwi czyniły armię izraelską niezwyciężoną. Dziś pozostało tylko to pierwsze. Źle to wróży przyszłości Bliskiego Wschodu.