[b][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2009/04/03/ofiary-rewolucji-moralnej/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Z grubsza można znaleźć dwa rodzaje świadectw nawróconych ludzi prawicy. Kategoria pierwsza obejmuje tych, którzy bądź to sami uczestniczyli w rządach Kaczyńskich, bądź zawdzięczali im swoją pozycję. Pisząc teraz o sprawowaniu władzy przez braci, potrafią być znacznie surowsi niż najostrzejsi nawet krytycy PiS. Problem w tym, że ta krytyka – pomijając nawet towarzyszący jej resentyment i frustrację – zdaje się intelektualnie jałowa. Albo wskazuje na błędy zarządzania, bałagan organizacyjny, chaos decyzyjny, nieskładną i nieprzemyślaną politykę personalną, co kończy się na banalnej konstatacji, że Kaczyńscy po prostu do rządzenia się nie nadają albo sprowadza się do radykalizmu werbalnego. I chociaż nie jest łatwo przebić formuły, które ukuli Stefan Niesiołowski czy Waldemar Kuczyński, to neofici idą z nimi o lepsze. Zawsze przecież można zastąpić porównanie z Gomułką analogiami ze Stalinem czy Leninem.
Drugi typ świadectw ma nieco inny charakter. Skruszeni publicyści mówią już nie o błędach tej czy innej konkretnej formacji prawicowej, ale o pierwotnym i nieprzezwyciężonym grzechu pierworodnym idei prawicowej. Skoro tradycyjna prawica opiera się na odwołaniu do wartości moralnych i do chrześcijaństwa – sprawiedliwości, wierności, ładu – a świat doczesny popadł w zepsucie, to taka formuła prawicowości musi zostać zakwestionowana.
Prawicowiec nie może być nikim innym jak tylko hipokrytą i obłudnikiem – głosi wartości, którym w osobistym lub politycznym życiu nie może sprostać – lub absolutystą moralizatorem – jest wierny wartościom za cenę surowości i braku współczucia wobec innych, ze skłonnością do autorytaryzmu. Święty albo zamordysta – oto rzekomy wybór. Zgodnie z tym sposobem patrzenia moralny upadek jednostki, każda jej słabość, staje się dowodem klęski całej idei i koronnym argumentem przeciw istnieniu obiektywnych wartości. Wyjątkowo manichejska to wizja. I całkowicie odległa od jakże przecież zakorzenionego w tradycji prawicowej przeświadczenia o skażeniu natury ludzkiej, o nieustannym napięciu między nigdy niedającym się osiągnąć ideałem i dążeniem do niego.
A taka wiara w wartości mimo przekonania, że samemu do nich się nie dorasta, to jednak coś całkiem innego niż prosty i łatwy cynizm. Na nim nie da się zbudować niczego pozytywnego. A już z pewnością żadnej nowej formuły prawicowości.