Reklama

Płynna definicja zwycięstwa

Państwa zachodnie zaczynają się przychylać do stanowiska rządu w Kabulu, żeby pójść na układ z talibami.

Publikacja: 01.02.2010 21:09

Piotr Gillert

Piotr Gillert

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

I choć niektórzy z nich są gotowi do kompromisu, większość wydaje się niespecjalnie zainteresowana ofertą. To najlepsza ilustracja zmiany w układzie sił, jaka w ostatnich latach zaszła w Afganistanie.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2010/02/01/piotr-gillert-plynna-definicja-zwyciestwa/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Gdy w 2001 roku dowodzona przez Amerykanów koalicja rozbiła w puch islamistyczne rządy talibów, Zachód ustami George'a W. Busha zapowiadał stworzenie tam państwa obywatelskiego. Takiego, w którym talibowie nie będą mieli racji bytu. Z czasem cele misji uległy skarłowaceniu. Jeszcze nie tak dawno prezydent Barack Obama mówił o potrzebie stworzenia w Afganistanie stabilnej władzy zdolnej na własną rękę poradzić sobie z ekstremistami. Tak by Afganistan nie stał się ponownie bazą dla terrorystów zdolnych uderzyć w Amerykę. Dziś nawet ten okrojony cel wydaje się odległy.

Jeszcze w 2004 roku większość Afgańczyków uznawała talibów za zamkniętą księgę. Teraz – w efekcie nieudolnych, skorumpowanych rządów Hamida Karzaja i narastającego wśród Afgańczyków niezadowolenia z obecności obcych wojsk – ich wpływy rosną z dnia na dzień. "Myślałem, że moja broda zdąży całkowicie osiwieć, zanim zobaczę to, co widzę dziś. Lecz moja broda jest wciąż czarna, a my z każdym dniem rośniemy w siłę" – mówił niedawno jeden z talibów na łamach amerykańskiej prasy.

By wyjść z Afganistanu z twarzą, Zachód będzie musiał zrezygnować z ambicji ukształtowania afgańskiej rzeczywistości w zgodzie z własnymi założeniami i dostosować definicję zwycięstwa do realiów. Tym bardziej że jego wola ponoszenia ofiar w Afganistanie jest coraz bliższa zeru.

Reklama
Reklama

Trwający właśnie "przypływ" sojuszniczych wojsk w Afganistanie może być ostatnią dla Zachodu szansą, by zmienić dynamikę wydarzeń i zmusić przynajmniej część talibów do ustępstw i ugody. Nawet gdyby się to udało, nie ma żadnej gwarancji, że będzie to proces trwały. Ale tylko na tyle mogą dziś liczyć Ameryka i jej sojusznicy.

I choć niektórzy z nich są gotowi do kompromisu, większość wydaje się niespecjalnie zainteresowana ofertą. To najlepsza ilustracja zmiany w układzie sił, jaka w ostatnich latach zaszła w Afganistanie.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2010/02/01/piotr-gillert-plynna-definicja-zwyciestwa/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Reklama
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego koalicja 15 października nie ma przyszłości?
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budapeszt bez polskiego ambasadora. Opcja atomowa, ale konieczna
Komentarze
Pół roku Trumpa: to już inna Ameryka
Komentarze
Estera Flieger: Gdzie się podział sezon ogórkowy
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Tusk, Hołownia i samobójczy gen koalicji 15 października
Reklama
Reklama