Odpalili bomby w dzielnicy handlowej Sztokholmu, gdy tłumy Szwedów robiły przedświąteczne zakupy. Tylko wskutek awarii ładunków uniknięto tragedii. Gdyby bomby zadziałały właściwie, ofiar mogłyby być setki.

Celem ataku stał się jeden z najbardziej liberalnych krajów Europy, który z otwartymi ramionami przyjmuje imigrantów i hojnie obdarowuje świadczeniami socjalnymi. Kraj znany z tolerancji i poszanowania praw człowieka. Tylko w ostatnich latach z pobudek humanitarnych Szwecja udzieliła schronienia tysiącom uchodźców z Iraku.

Zamachy w Sztokholmie pokazały, że radykalni islamiści nie mają dla nikogo względów. Jeżeli potwierdzą się informacje, że ataku dokonali imigranci, może się okazać, że liberalizm Szwedów obrócił się przeciwko nim. Morał z tego gorzki: żadne państwo Europy, niezależnie od prowadzonej polityki, nie jest dziś bezpieczne.

Od ostatnich spektakularnych zamachów w Europie upłynęło sporo czasu. Do masakry w Madrycie doszło w 2004 roku (191 ofiar śmiertelnych), a do ataków w Londynie w roku 2005 (52 ofiary). Eksplozje w Sztokholmie powinny więc być dla służb bezpieczeństwa dzwonkiem alarmowym. Islamscy terroryści są nadal w grze. I nadal są groźni. A następnym razem mogą mieć więcej szczęścia.

Niestety, można odnieść wrażenie, że ostatnio chęć Zachodu do walki z radykalnym islamem znacznie osłabła. Podobno prezydent USA Barack Obama zakazał nawet swoim współpracownikom używania określenia „wojna z terroryzmem", jako reliktu znienawidzonej epoki Georga W. Busha. Jeżeli rzeczywiście takiej wojny już nie ma, to co się stało w Sztokholmie?