Lisicki: raport ws. katastrofy smoleńskiej to porażka Tuska

Gdyby nie to, że wszystko, co łączy się z katastrofą smoleńską, jest naznaczone tragizmem i smutkiem, ktoś mógłby ironicznie powiedzieć, że w czasie wczorajszej konferencji prasowej rosyjscy przedstawiciele MAK udowodnili, iż do lądowania współczesnych samolotów nie są potrzebni ani kontrolerzy, ani wieża. Przedstawiony przez Tatianę Anodinę dokument brzmiał bardziej jak akt oskarżenia polskich pilotów niż rzetelny raport.

Publikacja: 12.01.2011 18:40

Paweł Lisicki

Paweł Lisicki

Foto: Rzeczpospolita

Rosjanie nawet nie próbowali odpowiedzieć na kilka kluczowych pytań. Nie wiadomo zatem, dlaczego tak późno padła komenda nakazująca polskiemu samolotowi rezygnację z lądowania; nie wiadomo, dlaczego kontrolerzy nie zamknęli lotniska choćby po tym, jak na daremno podchodził do lądowania ił 76; nie ma też odpowiedzi na pytanie, dlaczego polscy piloci tak długo słyszeli, że są "na kursie i na ścieżce".

Zamiast tego Rosjanie przedstawili swoją wersję wydarzeń. Ta zaś jest prosta. Głównym odpowiedzialnym za katastrofę zdaje się być polski szef lotnictwa wojskowego generał Andrzej Błasik, który po pijanemu przymusił pilotów do podjęcia straceńczej decyzji o lądowaniu za wszelką cenę. Dlaczego to zrobił? Bo jak stwierdziła Anodina, w razie odmowy przewidywał negatywną reakcję prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dowód? Ustalenia psychologów.

Ciekawe jedynie, że jednocześnie Rosjanie nie umieli znaleźć zapisu wskazującego, że prezydent Lech Kaczyński polecił lądowanie w Smoleńsku. Kolejny paradoks. Raport MAK okazał się bardziej wstrzemięźliwy niż informacje tych polskich mediów, które sugerowały, że to śp. Lech Kaczyński zmusił załogę do lądowania.

Szkoda, że raport ukazał się w takiej postaci. Szkoda, że Rosjanie nie potrafili zdobyć się na bezstronność. Że słusznie wskazując na błędy polskiej strony – podjęcie decyzji o lądowaniu podczas gęstej mgły bez zgody wieży – nie dostrzegli własnych zaniedbań. Tym samym podważyli zaufanie do swych intencji i rzetelności.

Na tym nie koniec szkód. Treść raportu, sposób jego prezentacji, sposób, w jaki potraktowano polskie uwagi, jest, obawiam się, dowodem porażki strategii Donalda Tuska. Premier od początku deklarował, że wyjaśnieniu przyczyn katastrofy najlepiej będzie służyć odwołanie się do konwencji chicagowskiej. Mając nadzieję na nowe stosunki z Moskwą, Tusk postanowił zaryzykować. Publicznie bronił decyzji o przekazaniu śledztwa Rosjanom. Twierdził, że próba wywierania na Rosję nacisku, domaganie się wspólnego śledztwa, odwoływanie się do opinii międzynarodowej będzie znakiem braku zaufania do nowych przyjaciół.

Przyjmując takie stanowisko, znalazł się w pułapce. Nim się obejrzał, został zakładnikiem własnej retoryki. Kiedy się zorientował, czym to grozi, kiedy zapoznał się ze wstępnym rosyjskim raportem, było już za późno. Stając się gwarantem i twarzą polsko-rosyjskiego porozumienia, Tusk sam odebrał sobie realne możliwości presji na Moskwę. Po prostu został przez Rosjan brutalnie przyparty do muru.

Teraz może tylko albo robić dobrą minę do złej gry i twierdzić, że nic złego się nie stało, bo raport MAK nie jest ostateczny, albo zupełnie zmienić front. To pierwsze zachowanie oznaczałoby ignorowanie faktów, to drugie byłoby mało wiarygodne.

Miesiąc po katastrofie "Rzeczpospolita" ujawniła istnienie polsko-rosyjskiego porozumienia z 1993 roku, na mocy którego rząd w Warszawie mógł się domagać wspólnego śledztwa z Rosjanami. Premier z tej możliwości nie skorzystał. Można sądzić, że już wtedy Polska straciła szansę na uczciwe i wiarygodne wyjaśnienie katastrofy. Pisałem wówczas: "w atmosferze powszechnego pojednania z Rosjanami, owego nagłego bratania się i zagłaskiwania, polski rząd w ogóle zdawał się nie myśleć, że może się czegoś domagać. (...) polskie władze nie potrafiły wykorzystać instrumentów prawnych. (...) Im po prostu – taki wniosek nasuwa się wręcz nieodparcie – brakowało woli". Od napisania tych słów minęło dziewięć miesięcy. Nie ma chyba wątpliwości, że okazały się prawdziwe.

Od 10 kwietnia wielokrotnie słyszałem z ust najważniejszych polskich polityków, że Polska jest silnym, dobrze zarządzanym państwem, z którego jego obywatele powinni być dumni. Słyszałem, że Polska zdała egzamin, że potrafiła przetrzymać najgorsze. Wszystko, co wiadomo zarówno o tragicznym locie z 10 kwietnia, jak i o późniejszym śledztwie, zadaje tym twierdzeniom kłam.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeśli chodzi o bezpieczeństwo, lot polskiego samolotu z prezydentem i kilkudziesięcioma najważniejszymi urzędnikami państwa potraktowano gorzej niż transport kartofli. Do tej pory nie sposób ustalić, jak wyglądała i czy w ogóle była zapewniona ochrona BOR na lotnisku w Smoleńsku. Dlaczego nie przygotowano lotnisk zapasowych? Jak to możliwe, że do tej pory nikt za te wszystkie błędy nie poniósł odpowiedzialności? Dlaczego choćby nie nastąpiła dymisja ministra obrony narodowej, za którego rządów wskutek katastrofy CASY i Tu-154M zginęło więcej najwyższych dowódców wojska niż w niejednej wojnie?

Bez odpowiedzi na te pytania, bez wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych nie ma mowy o dumie. W zderzeniu z rządową propagandą sukcesu raport MAK zabrzmiał jak ponure memento.

Komentarze
Bogusław Chrabota: O dotacji dla PiS rozstrzygną nie sędziowie SN, a polityka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Rusłan Szoszyn: Broń atomowa na Białorusi to problem dla Aleksandra Łukaszenki, nie dla Polski
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: PiS nie skończy jak SLD. Rozliczenia nie pogrążą Kaczyńskiego
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Edukacja zdrowotna? Nie można ciągle myśleć o seksie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Komentarze
Bogusław Chrabota: Tusk zdecydował ws. TVN i Polsatu. Woluntaryzm czy konieczność