Przy przejmowaniu przewodnictwa w UE organizowano radosne uroczystości i prezentowano specjalne symbole. Po przyjęciu traktatu lizbońskiego okazało się, że prezydencje nie znaczą już tyle, co kiedyś. Mało tego, dziś Komisja Europejska musi zabiegać o to, aby być informowana o uzgodnieniach podejmowanych przez Niemcy i Francję w sprawach dotyczących całej Wspólnoty.
Nic dziwnego więc, że wczoraj w Strasburgu, przedstawiając plany na czas polskiej prezydencji, minister Radosław Sikorski unikał buńczucznych zapowiedzi. "Kryzys nie może być pretekstem do zamykania Unii Europejskiej" – głosił szef polskiego MSZ, mówiąc o planach przyjęcia Chorwacji do UE. Zabrzmiało to trochę jak komentarz do "paktu dla konkurencyjności", który wspólnie lansują Berlin i Paryż, zmierzając do Europy dwóch prędkości. Polskę niepokoi, że kraje eurolandu mogłyby, nie oglądając się na innych członków UE, prowadzić własną politykę gospodarczą. Nieprzypadkowo więc Sikorski podkreślił konieczność zachowania wolnorynkowych ideałów Unii. Inne priorytety na czas polskiej prezydencji – aktywna polityka wschodnia i bezpieczeństwo energetyczne – były oczywiste.
Politycy rządzącej dziś w Polsce Platformy Obywatelskiej wiążą z prezydencją także inne nadzieje. Może to być okazja do wylansowania Donalda Tuska jako polityka rangi europejskiej. Szanse na pełne sukcesów przewodnictwo w UE mogą okazać się jednak nieco wygórowane. Wszak wspomniany powyżej spór o kształt eurolandu w opinii pesymistów może doprowadzić nawet do pęknięcia w Unii. Wybrany przez piarowców Donalda Tuska na symbol polskiej prezydencji dziecięcy bączek może więc okazać się wyjątkowo trafnym pomysłem. Unię czekają bowiem trudne do przewidzenia zawirowania.