Tak, nie ma dwóch zdań – trzeba pochwalić Donalda Tuska za środową szybką reakcję i błyskawiczne wycofanie się z tych zapisów w uchwalanej ustawie medialnej, których przyjęcie groziłoby cenzurą w Internecie – przed czym w środę rano ostrzegaliśmy w "Rzeczpospolitej". I niniejszym to właśnie czynię: chwalę szefa gabinetu.

Ale nie można przy tej okazji nie napisać, że doprowadzając do tak kuriozalnej sytuacji (premier musi chronić obywateli przed własną ekipą!), nasz rząd kolejny raz dał dowód, iż to właśnie on jest swoim największym zagrożeniem. Co sprawia, że sporo (najwięcej?) czasu zajmuje mu zwalczanie tych problemów, które sam tworzy.

Zgodnie z zapewnieniami dzięki interwencji szefa rządu z ustawy medialnej mają zostać usunięte wszystkie przepisy regulujące Internet, przeciw którym protestuje wielu użytkowników sieci.

Przypomnijmy: przyjęta już przez Sejm (ale jeszcze nie przez Senat) nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji dopisywała do niej rozwiązania regulujące tzw. usługi audiowizualne na żądanie (czyli także zamieszczanie filmików w Internecie), które prawnicy, internetowi przedsiębiorcy organizacje społeczne jednogłośnie określili mianem cenzury Internetu. A samemu procesowi uchwalania nowelizacji nadano ekspresowe tempo, rząd jest bowiem już i tak spóźniony z dopasowaniem naszego prawa do unijnej dyrektywy o usługach medialnych.

Mimo że teraz grozi nam jeszcze większe opóźnienie, nie ma cienia wątpliwości, że warto je zaryzykować. W tak ważnej sprawie na pewno lepiej później, byle lepiej.