W zaciszu brukselskich korytarzy, z dala od wieszczących apokalipsę ekonomistów i prawicowych ideologów użalających się nad utratą suwerenności, politycy szykują swoją wersję nowej Europy. Po buńczucznych zapowiedziach w Paryżu i Berlinie, w tym apelach ministra Sikorskiego, wczoraj kanclerz Angela Merkel i prezydent Nicolas Sarkozy nie wracali już ani do federalizmu, ani unii fiskalnej, wspólnych komisji. Z ambitnych wizji został jedynie mechanizm automatycznego naliczania kar za brak dyscypliny budżetowej. I to pod warunkiem, że się przywódcy państw na to zgodzą na najbliższym unijnym szczycie, a jak nie, to w ramach bilateralnych umów między państwami. Już się cieszę na kolejne czołówki – Włosi obiecali dogadać się z Niemcami pod warunkiem, że Grecy ustąpią pierwsi.
Po piątkowym szczycie nie obudzimy się w nowej Europie, a jedynie na "kolejnej mapie drogowej" albo "w europejskim mechanizmie dochodzenia do zrównoważonej stabilizacji", którego nazwa nie zostanie natychmiast uzgodniona, bo wymagać będzie narodowych konsultacji.
Mało kto już pamięta, że euro nazywało się ecu – tak żeby lepiej się wymawiało Francuzom. Ale Niemcy nie chcieli się zgodzić na francuski pomysł i zaproponowali euro, co po niemiecku brzmi dźwięczniej. Niemieccy politycy z poważną miną oznajmili, że ecu kojarzyłoby się Niemcom z popularnym piwem fck. I zostało euro.
Kiedy politycy w Brukseli nie mogą się porozumieć co do obsady stołka, to dzielą kadencję na dwie. I tak premier Jerzy Buzek jest szefem Parlamentu Europejskiego przez pół kadencji, żeby drugą połowę oddać koledze z konkurencyjnej europartii. Pierwszy szef EBC został prezesem pod warunkiem, że w połowie kadencji odejdzie na emeryturę i przekaże urząd konkurentowi.
Kiedy francuscy chłopi nie chcieli się zgodzić na zniesienie taryf celnych na produkty rolne, to zamiast znosić bariery, stworzono nowe bariery – opłaty rolne, które nazwano rolniczym mechanizmem w ramach wspólnej polityki rolnej.