Dziesięć medali to nie stabilizacja, lecz stagnacja. Warto postawić sobie kilka pytań, z których najważniejsze jest to, czy tak dużo budżetowych pieniędzy powinny dostawać związki sportowe, także te, które popadły w głęboką śpiączkę.

Nie wszystkie porażki w Londynie bolały tak samo. Bohaterami mieli być przede wszystkim siatkarze i ich cichy powrót do domu jest najlepszą ilustracją tego, co się stało na igrzyskach. Wprawdzie po przegranej z Rosją nie zabrzmiała kultowa polska pieśń tego lata: „Nic się nie stało", lecz siatkarze od lat grają jakby w teatrze - wynik ma znaczenie, ale równie ważny jest spektakl. Takiego luksusu nie mają zawodnicy żadnej innej dyscypliny i być może siatkarzy to rozhartowało, podobnie jak ostatnie zwycięstwa.

Największą wizerunkową klęskę poniosła w Londynie Agnieszka Radwańska. Nie dlatego, że przegrała, tylko z powodu tego, co mówiła po porażce. Tenisista ma prawo powiedzieć, że igrzyska nie są w jego życiu najważniejsze, ale nie ma prawa zachowywać się tak, jakby grał tam za karę i tęsknił do swojego świata, gdzie liczy się tylko blichtr i dolar. Radwańska tuż po życiowym sukcesie, jakim był finał Wimbledonu, sprawiała wrażenie primabaleriny zaproszonej na spektakl do baraku.

Wybitnych zawodników, z których jesteśmy dumni, kilku jednak mamy. Można śmiało powiedzieć, że polską flagę na stadion w Rio de Janeiro powinien wnieść Tomasz Majewski, człowiek wielki i mądry, z dystansem do siebie i świata. Natomiast na więcej medali za cztery lata liczyć trudno. W czasach ogromnego cywilizacyjnego awansu spadliśmy do sportowej trzeciej ligi i jakiś czas tam pewnie zostaniemy.