Kryzys w Europie, sposób przeforsowania nowych inicjatyw – paktu fiskalnego czy unii bankowej – a nawet trwająca właśnie walka o nowy budżet unijny pokazują, jak bardzo osłabła unijna solidarność. Struktury UE zostały przyćmione przez suwerenne państwa. Oznacza to powrót geopolityki, choć jeszcze w nie najtwardszej formie, jak w Azji. Skoro tak, Polska ma poważne powody, by zadać sobie fundamentalne pytanie: co dalej?
Nasz problem polega na tym, że jesteśmy krajem frontowym, i to podwójnie. Po pierwsze – na wschodnim limesie UE oraz NATO, czyli w ujęciu cywilizacyjnym między demokracją a autorytaryzmem. Po drugie – pomiędzy Niemcami a Rosją, które wciąż nie zdefiniowały swoich relacji. Formalnie są antagonistyczne. Moskwa postrzega wszak NATO, w tym Niemcy, jako głównego wroga. Nieformalnie jednak obie strony chciałyby sojuszu gospodarczego, są wobec siebie komplementarne, co bardzo mu sprzyja, Rosja potrzebuje niemieckiej technologii, Niemcy rosyjskich surowców.
1
Unia Europejska się chwieje: jeśli nawet przetrwa, na pewno nie w dotychczasowej formie. Nie inaczej z NATO. W państwach Europy Zachodniej trwa erozja woli politycznej stania się rzeczywistym ramieniem zbrojnym. Nasi sojusznicy, choćby z Holandii czy Francji, wolą Sojusz w roli klubu politycznego krajów wyznających takie same wartości. Artykuł 5 traktatu waszyngtońskiego zobowiązujący kraje członkowskie do obrony zaatakowanego staje się martwą literą.
Poważne osłabienie struktur, na które tak liczyliśmy, gdy do nich wstępowaliśmy, nie jest już spekulacją, lecz faktem. Warto zatem zdefiniować pobieżnie, gdzie jesteśmy w trzech podstawowych parametrach siły państwa: gospodarce, efektywnej polityce, siłach zbrojnych.
Z pierwszą teoretycznie nie najgorzej, wszak ciągle mamy wzrost PKB, ale perspektywy nie są świetlane, brakuje innowacyjności, dotychczasowy potencjał rozwojowy się wyczerpuje. Niewykluczone, że za parę lat staniemy w miejscu, zamiast iść dziarsko do przodu.