Zrytualizowane przeprosiny za przewiny np. z czasów kolonializmu są w dobrym tonie, zachodni politolodzy mówią wręcz o „kulturze ekspiacji". Prawdziwa skrucha i gotowość do pojednania czmychają jak najdalej od takiego faryzeizmu.

Że jednak nigdy nie znikają z życia publicznego na dobre, dowodzi najnowszy numer kwartalnika „Karta" z blokiem poświęconym – wysłuchaniu racji litewskich z lat 1918–1939, kiedy to dwa narody dawnej Rzeczypospolitej podzielone były najboleśniej. To ważne: „Karta" nie proponuje ani dokonanego od niechcenia pojednania, ani nie uznaje za niebyłe emocji i tożsamości Polaków i Litwinów A.D. 1920, niedopuszczających myśli, by to nie im przypadło Wilno. Dopuszcza jedynie do głosu (w polifonicznym „kolażu wypowiedzi", będącym specjalnością „Karty") dwa tuziny dziennikarzy, polityków i społeczników litewskich lat wielkiej wojny i dwudziestolecia. Do tego garść fotografii: na zdjęciu z prowincjonalnego Mariampola członkowie miejscowej elity – kopertówki i beżowe berety dam, dwurzędowe płaszcze i wypielęgnowany wąs ich mężów – wyglądają tak znajomo, że każdy gotów uznać ten obrazek za migawkę ze zlotu spółdzielców w Lublinie czy zebrania aktywistów koła BBWR w Sieradzu, gdyby nie napis na transparencie w tle: „Mes be Vilniaus nenurimsim!" – Nie spoczniemy bez Wilna!

Niby to zrozumiałe, a jednak boli. Oczywiście, bez porównania słabiej boli dziś niż przed 90 laty (najbardziej przejmujące fragmenty „kolażu" to zapiski Michała Römera, prawnika, dyplomaty i legionisty, przeżywającego najboleśniej, niczym rozpad rodziny, rozchodzenie się Polski i Litwy). O tym, jednak, jak dla polskiego czytelnika jest to żywe, świadczy choćby fakt, że po teksty „Karty" dotyczące spraw znacznie bliższych w czasie – dziejów „prowokacji bydgoskiej" w marcu 1981 r., losów dysydenta-męczennika Anatolija Marczenki – sięga się, kartkując najnowszy numer, w drugiej kolejności. Tamto to „historia", choćby i niedawna. To – blizna.