Słowa te turecki premier wypowiedział przed kilkudziesięcioma tysiącami zwolenników na wiecu w Ankarze. Nawoływał do tego, by „dać im nauczkę”, groził, że „drogo zapłacą”, sugerował, że przez wiele lat „eksploatowały” turecki lud. Wezwał do korzystania z usług banków państwowych, które zapewne, jego zdaniem w spisku udziału nie biorą. Zapowiedział masowe demonstracje poparcia dla rządu, które AKP zorganizuje już za kilka dni w kolejnych tureckich miastach.
Skąd ta przedziwna, pachnąca Ahmadineżadem retoryka tureckiego premiera i to w sytuacji, kiedy rząd powoli zyskuje przewagą w konflikcie z protestującymi? Czy to tylko tani populizm i kierowanie społecznej niechęci przeciw wyimaginowanemu wrogowi? Boję się, że niestety jest inaczej. W słowach tureckiego premiera pobrzmiewa charakterystyczny dla islamizujących przywódców Bliskiego Wschodu ton ostrzeżenia przed zachodem i jego instytucjami finansowymi, które w ich przekonaniu stoją w sprzeczności z wartościami muzułmańskimi. Są nie tylko przeciwnikiem cywilizacji islamskiej, ale na dodatek podejmują szkodliwe działanie przeciw tym, którzy cywilizację islamską krzewią i reprezentują. Klasykiem tego typu myślenia jest prezydent Iranu, który wielokrotnie podobnymi słowy rozpętywał anty-amerykańskie i anty-zachodnie burze.
Po co to Erdoganowi? Niewątpliwie prywatne banki są łatwym celem. Ludziom łatwo wytłumaczyć, że ich ubóstwo jest efektem bankowych kredytów i pazerności bankierów. Jednak – jest to ruch tak prymitywny – że nie można mieć wątpliwości, jaka za nim stoi intencja. Z drugiej strony to dowód na to, że dla utrzymania władzy Erdogan nie cofnie się przed niczym. Jakże łatwo poświęca deklarowane jeszcze niedawno pro-europejskie aspiracje Ankary. Zapewne już wie, że zachód dla rządzącej Turcją AKP jest przegrany, można więc bez szkody zwrócić niechęć społeczną przeciwko instytucjom rynkowym. To jednak równie łatwe, co niebezpieczne, bo oskarżanie przez premiera prywatnych banków, to nic innego jak przygrywka do milczącej zgody na ich rabowanie. Zachód z pewnością nigdy tego nie zaakceptuje.
Zarazem trudno sobie wyobrazić Turcję bez związków z europejskim wspólnym rynkiem. Turcję zamkniętą przed zachodnimi turystami. Turcję, która odwraca się od Europy i integruje z krajami islamskimi. Nie wystarczy być ich liderem. Trzeba oprzeć się na jakiś stabilnych fundamentach w regionie, a o tych na Bliskim Wschodzie naprawdę trudno dziś mówić. Szkoda więc, że ustami Erdogana Turcja, kraj niewątpliwego sukcesu gospodarczego i wolnościowego społeczeństwa tak jednoznacznie odcina się od zachodu, bo po takich deklaracjach jakiekolwiek myślenie o integracji z Unią Europejską jest skazane na porażkę.
Zadziwiające są słowa premiera Recepa Erdogana o lobby prywatnych banków, które rzekomo stoją za antyrządowymi protestami, które od kilku tygodni wstrząsają Turcją. Słowa te turecki premier wypowiedział przed kilkudziesięcioma tysiącami zwolenników na wiecu w Ankarze. Nawoływał do tego, by „dać im nauczkę”, groził, że „drogo zapłacą”, sugerował, że przez wiele lat „eksploatowały” turecki lud. Wezwał do korzystania z usług banków państwowych, które zapewne, jego zdaniem w spisku udziału nie biorą. Zapowiedział masowe demonstracje poparcia dla rządu, które AKP zorganizuje już za kilka dni w kolejnych tureckich miastach.