To oznacza, że związek partii Kaczyńskiego z „S" został właśnie sformalizowany. Piotr Duda, w odróżnieniu od swego poprzednika, Janusza Śniadka (dziś posła PiS), zwyciężył w wewnętrznych wyborach, obiecując odpolitycznienie „Solidarności". Budując swą niezależną pozycję stawał się coraz bardziej rozpoznawalnym i podmiotowym graczem. Przez niektórych uważany był za zagrożenie dla Jarosława Kaczyńskiego.
Dlatego nieoczekiwany sojusz Kaczyńskiego i Dudy to zła wiadomość dla... Donalda Tuska. Duda z Kaczyńskim będą znacznie poważniejszym zagrożeniem dla rządu niż osobno. Związek zawodowy, który potrafi mobilizować dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy osób wraz z partią, która wygrywa w kolejnych sondażach, to razem potężna siła polityczna, która może skutecznie utrudnić życie słabnącej Platformie i bijącemu kolejne rekordy społecznej nieufności Donaldowi Tuskowi.
Ale zacieśnienie współpracy między PiS a „Solidarnością" ma też znaczenie z dwóch innych powodów. Po pierwsze – jest klęską próby zbudowania przez Dudę apolitycznego związku zawodowego. Przewodniczący „S" zdał sobie prawdopodobnie sprawę, że związek będzie się cieszył szacunkiem pracowników tylko wtedy, gdy będzie mógł nie tylko protestować, ale starać się mieć wpływ na politykę. Dlatego też musi się sprzymierzyć z potężnym politycznym partnerem, nawet za cenę ograniczenia własnej podmiotowości.
Ponadto sytuacja ta świadczy o kierunku, w którym zmierza PiS. – Polityka liberalna w Polsce poniosła klęskę. Trzeba iść w stronę socjalną – grzmiał wczoraj Piotr Duda. Współpraca z „Solidarnością" oznacza, że PiS również przyjmuje taki program. Okazuje się zatem, że poseł Przemysław Wipler odchodząc z partii Kaczyńskiego z powodu skrętu jej w lewo, trafnie określił kierunek przemian tego ugrupowania.
Z jednej strony to naturalne, że formacja walcząca o władzę w czasie kryzysu odwołuje się do postulatów socjalnych i sprzymierza ze związkami zawodowymi. Z drugiej jednak – w sytuacji, w której Donald Tusk w wywiadzie deklaruje, że im dłużej jest premierem, tym większym się staje socjaldemokratą, w Polsce zaczyna brakować poważnej siły prorynkowej. I paradoksalnie otwiera się miejsce dla środowisk deklarujących przywiązanie do wolnego rynku.