Bo Sienkiewicz, zanim został ministrem spraw wewnętrznych, pisał ciekawe teksty, w których błyskotliwie i nieraz trafnie punktował chociażby słabość polskiego myślenia o państwie.
Polityk jednak nie jest publicystą. Rozliczany będzie głównie nie ze swojej rewolwerowej retoryki, lecz z podejmowanych decyzji i rezultatów, które one niosą. I tutaj zaczynają się schody. Bo szef MSW ewidentnie swoimi zachowaniami potęguje zjawisko, które i tak w znaczący sposób obciąża rząd Donalda Tuska. Chodzi o populizm. I właśnie w kategoriach populizmu trzeba traktować kolejne pogróżki Sienkiewicza kierowane pod adresem rozmaitych szwarccharakterów zbiorowej wyobraźni.
Minister spraw wewnętrznych demonstruje wobec opinii publicznej czujność w przypadku wybranych rodzajów przestępczości – chodzi o przemoc domową (granice tego pojęcia zostały w III RP dość przesadnie rozszerzone) oraz agresję na tle rasistowskim. Sienkiewicz upodobał sobie pozę twardziela strzelającego do skinów za pośrednictwem gazet odzywkami w rodzaju: „Idziemy po was". Takie popisy retoryczne raczej nie poprawiają bezpieczeństwa obywateli.
Całość tego stanu rzeczy dopełnia przebieg śledztwa w sprawie niedawnych fałszywych alarmów bombowych. W sobotę aresztowano podejrzanego o nie hakera Marcina L. W dzisiejszej „Rzeczpospolitej" ujawniamy okoliczności tego aresztowania, które świadczą o tym, że dowody winy L. budzą poważne wątpliwości. Równocześnie MSW chce się wykazać sukcesem na polu walki z cyberprzestępczością.
Warto w tym miejscu przypomnieć słowa Donalda Tuska, który o Marcinie L. powiedział, że „wydaje się antypatyczny". Gdyby podobnego sformułowania w latach 2005–2007 użył którykolwiek z prominentnych polityków PiS, zostałby przez lewicowo-liberalne media dotkliwie przeczołgany, o czym się przekonał chociażby ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Ale obecnemu premierowi wolno chyba więcej, bo broni Polski przed kaczyzmem.