– Czy chcemy pomóc Ukraińcom, czy ich upokorzyć? – pytał i dalej tłumaczył: – Jeśli zaostrzymy nasze stanowisko, podejmiemy uchwałę w radykalniejszej formie, może utrudnić to perspektywę europejską Ukrainy, która ma epokowe znaczenie.
Większość sejmowa, za namową szefa MSZ, postanowiła rzeź wołyńską nazwać zbrodnią o znamionach ludobójstwa, zamiast po prostu ludobójstwem. Polska w imię dobrych relacji z Ukrainą złagodziła brzmienie uchwały, która miała upamiętniać śmierć około 100 tysięcy Polaków na Wołyniu, a nie być wyrazem naszego stosunku do wschodniego sąsiada. Sejm postanowił jednak nie drażnić Ukraińców przypominaniem prawdy. W efekcie nie ma uchwały, która satysfakcjonowałaby wszystkich w Polsce, a zamiast pojednania dostaliśmy smutny incydent w Łucku, gdzie nacjonalista zaatakował prezydenta Bronisława Komorowskiego. Nie można oczywiście dopuścić do tego, by jeden incydent zmarnował przełomowe wydarzenie, które przyniosła ta rocznica (polski i ukraiński Kościół przygotowały ważne przesłanie, a i prezydent Komorowski osobiście włożył wiele wysiłku w proces pojednania). Nie można też winą za to, co się stało w niedzielę, obarczać władz w Kijowie. Choć trudno nie odnotować, że w czwartkowych uroczystościach w Warszawie nie wziął udziału nawet ukraiński ambasador, w Łucku zaś zabrakło prezydenta Janukowycza.
Nie używając słowa „ludobójstwo", polscy parlamentarzyści wykonali może i piękny gest, ale czy nie zbyt dużym kosztem?
W świetle tych wszystkich wydarzeń paradoksalnie brzmi bowiem jeden z fragmentów sejmowej uchwały, w którym wyrażono szacunek i uznanie dla rodzin, środowisk i organizacji, które od wielu lat walczyły o prawo do prawdy o zbrodni wołyńskiej. Czy warto czcić walczących o prawdę, gdy samemu się ją instrumentalizuje na rzecz zabiegów dyplomatycznych, które i tak nie przynoszą oczekiwanych skutków?