Administracja państwowa bowiem, a w niej gabinety polityczne, to wbrew chciejstwu rządzących, nie jest folwark zarządzany na podstawie "widzi mi się" ministra. I w odróżnieniu od prywatnych firm, które rozporządzają własnymi środkami, administracja państwowa wydaje nasze pieniądze. Bo jak mawiała Żelazna Dama Margharet Thatcher: "Nie ma czegoś takiego, jak pieniądze publiczne".
Wydaje się jednak, że Sienkiewicz nie rozumie sedna problemu zatrudnienia 21-letniego doradcy bez standardowo wymaganego wykształcenia wyższego i 5-letniego stażu pracy. Nie ma bowiem niczego złego w zatrudnieniu młodego i zdolnego człowieka. Problem w tym, że by go zatrudnić, minister musiał obowiązujące przepisy nagiąć i posłużyć się swoistym wytrychem określając zatrudnienie Malczaka mianem "szczególnie uzasadnionego przypadku".
Po raz kolejny to uzasadnienie próbował przedstawić we wczorajszych "Faktach po Faktach". Wyjaśniał, że "jego mądrość życiowa mówi, że jeśli ktoś z Warszawy przebił się na 64. uczelnię w rankingu światowym, to ma wystarczająco w sobie ambicji, determinacji i umiejętności, że administracja państwowa powinna się taką osobą zainteresować".
Sienkiewicz dodał też, że 21-letniego studenta wcześniej nie znał, a jedynie o nim słyszał i postanowił - za pomocą maila - złożyć mu propozycję chwilowej pracy, podczas której Malczak ma nauczyć urzędników ministerstwa obsługi portali społecznościowych. Mówiąc szczerze, nie do końca wiem, w jaki sposób portale społecznościowe w swojej pracy ma wykorzystywać np. urzędnik z Departamentu Polityki Migracyjnej, ale to mniej istotne.
Ważne jest to, że minister spraw wewnętrznych zatrudnił na stanowisku doradcy za około 4 tysiące złotych wypłacanych z kieszeni podatników wyróżniającego się studenta, którego wcześniej nie znał. Pomińmy już, że King's College, na którym studiuje Adam Malczak nie jest według najbardziej poważanego rankingu 64. a 75. uczelnią świata. Polskich studentów na najlepszych uczelniach świata nie brakuje. Nikt jednak nie proponuje im tak dobrze płatnych stanowisk w ministerstwie. Częściej mogą liczyć - o ile w ogóle - na darmowe staże. Choćby takie, jakie oferowała Kancelaria Premiera, która pełnowymiarową pracę przez dwa miesiące wynagradzała wpisem do CV.
Bartłomiej Sienkiewicz zapowiada, że chce "uruchomić cały program adresowany do młodych ludzi z Polski i nie tylko, zainteresować ich pracą w administracji państwowej i wyławiać najlepszych". Malczak, jak wyjaśnia minister, został zatrudniony w ramach eksperymentu. Szkoda, że nie finansowanego z własnej kieszeni Sienkiewicza, a z pieniędzy podatników. Czy uczestników planowanego programu minister też będzie tak sowicie wynagradzał? Nie wiemy, pewnie nie. W końcu nie każdy może być "szczególnie uzasadnionym przypadkiem".