Nie mówił jednak nic, że stał się także zwolennikiem centralizacji państwa. Tymczasem, jak alarmują rektorzy najbardziej prestiżowych uczelni w Polsce, rząd chce tak zmienić ustawę o szkolnictwie wyższym, by znacząco ograniczyć niezależność uniwersytetów. Uczelnie wyższe – ostrzegają rektorzy – zostałyby de facto poddane kontroli Ministerstwa Nauki. Również ich samorządność byłaby ograniczana przez decyzje resortu.
Spór pomiędzy ideą państwa scentralizowanego i zdecentralizowanego to spór teoretyczny, przypominający wieloletnie debaty liberałów z socjalistami, prawicy z lewicą, postępowców z konserwatystami. I – co też wiadomo – pojęcia teoretyczne wprowadzone w życie w postaci czystej zmieniają się często w swoje przeciwieństwo.
Z pewnością warto więc dyskutować na temat granic niezależności uczelni wyższych w Polsce. Warto debatować, jakie obszary życia powinny zostać zdecentralizowane, a nad jakimi państwo powinno sprawować kontrolę. Nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że decyzja o charakterze ustrojowym już została przez rząd podjęta. Bez żadnej debaty.
Ministerstwo Nauki chce zmian, które cofają Polskę z obranej w 1989 roku drogi decentralizacji państwa. Sprawa jest tym bardziej poważna, że w historii naszego kraju ograniczenie samodzielności wyższych uczelni było traktowane jako represja. Takie przecież były następstwa wydarzeń marca 1968 czy stanu wojennego.
Na paradoks zakrawa też fakt, że w obecnej nowelizacji minister nauki usiłuje scentralizować to, co przed kilkoma laty – w poprzedniej nowelizacji – sama zderegulowała. I w swym zapale idzie znacznie dalej.