Niemniej zastanawia intencja, jaka przyświeca Irenie Lipowicz, inicjującej program, w ramach którego uczniowie szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych mają odwiedzać miejsca kaźni rodaków rozsiane po całym kraju. Rzecznik praw obywatelskich chce w ten sposób przeciwdziałać postawom nacjonalistycznym i ksenofobicznym.
Nie chodzi więc o pielęgnowanie pamięci historycznej, żeby wzmacniać więź międzypokoleniową, ale o walkę ze zjawiskiem, które bywa przez establishment wyolbrzymiane. Opinii publicznej śle on jeden komunikat: za rogiem czai się wróg. Tym wrogiem jest oczywiście jakiś barbarzyńca, i trzeba mu dać odpór. Dlatego trzeba młodemu człowiekowi zawczasu pokazać Oświęcim, żeby przypadkiem nie wkroczył na złą drogę.
Z pewnością intencja Ireny Lipowicz jest szczytna. Tyle że w przypadku polskiej młodzieży znacznie bardziej niepokojące są przejawy ogólnego zblazowania. A wynika ono właśnie z tego, że od ponad dwóch dekad rozmaite autorytety próbują przekonać Polaków o tym, że historia nie ma już żadnego znaczenia, a sukces jednostki jest ważniejszy niż dobro wspólnoty. Warto przywołać tu głośny artykuł w „Gazecie Wyborczej” sprzed sześciu lat, którego autor usiłować dowodzić, że patriotyzm jest tym samym co rasizm.
Ma oczywiście słuszność historyk Jan Żaryn, kiedy mówi, że lekcje wyjazdowe na terenach dawnych niemieckich obozów koncentracyjnych mają większe walory edukacyjne niż zajęcia w klasach szkolnych. Jednak program proponowany przez rzecznik praw obywatelskich powinien obejmować także miejsca poza granicami kraju – tam przecież także ginęli Polacy.
Tomasz Merta, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, który zginął w katastrofie smoleńskiej, miał marzenie, aby Katyń stał się dla młodzieży polskiej tym, czym dla młodzieży izraelskiej jest Oświęcim. Warto w tym kontekście podkreślić, że władze w Tel Awiwie nie organizują wyjazdów do Polski w ramach przeciwdziałania izraelskiemu nacjonalizmowi, ale w trosce o świadomość historyczną kolejnych pokoleń Izraelczyków.