Tym uwielbianym przez dzieci i młodzież, mądrym pedagogom. Im zresztą nie są potrzebne parasole ochronne w postaci Karty nauczyciela. Nikt przytomny ich się ze szkoły nie pozbędzie. A jeśli nawet, to akurat oni nie powinni mieć problemu ze znalezieniem roboty gdzie indziej.
Gorzej z tymi mniej zaangażowanymi, mniej starającymi się. Są nie do ruszenia, okopani w swoich przywilejach. Rzesza nauczycieli mianowanych i dyplomowanych powiększyła się na tyle, że zaczęło się kurczyć miejsce dla nauczycieli-stażystów. Powtarzam: wśród najwyższych stopni nauczycielskich są świetni pedagodzy. Ale są też średni i słabi. I przez Kartę nic się nie da z tym zrobić. Pozostaną średni i słabi aż do emerytury.
Nie muszą się o nic starać, bo i po co. Nie muszą przejmować się żadną konkurencją ze strony wchodzących do zawodu. Po pierwsze tych nowych jest mało, po drugie mają zablokowaną drogę awansu, gdyż prawie już nie ma dla nich wolnych miejsc wśród nauczycielskiej elity. A po trzecie, Karta gwarantuje zatrudnienie. I zagrożenie nawet ze strony kogoś sto razy lepszego, nie jest żadnym zagrożeniem.
Kształcić, doszkalać się też nie mają po co, gdyż po osiągnięciu najwyższych nauczycielskich stopni nie daje to ani awansu, ani pieniędzy. Naprawdę nie ma po co się starać. Wystarczy trwać.
Taki oto kompletnie anachroniczny system konserwuje Karta nauczyciela. Jej przepisy w większości pochodzą z 1982 roku, kiedy władze stanu wojennego starały sobie kupić spokój ze strony nauczycieli. Od tego czasu w Polsce zmieniło się prawie wszystko, ale rządzący ciągle konserwują ten rozleniwiający komfort. I Karta trwa.