Prezydent chce zaś utrzymać się u władzy po wyborach wiosną 2015 roku oraz zachować ogromną fortunę, jaką zgromadziła jego rodzina, jego współpracownicy i on sam.
Wobec katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju i sondaży, które wskazują na zwycięstwo lidera opozycji Witalija Kliczki, Janukowycz może uratować skórę tylko na dwa sposoby: albo otrzyma ogromny zastrzyk finansowy z zagranicy, albo będzie musiał sfałszować wybory.
Podczas tajnego spotkania 9 listopada Władimir Putin co prawda nie obiecał ukraińskiemu prezydentowi oczekiwanych funduszy, ale zapowiedział, że nie będzie wspierał w 2015 roku alternatywnego kandydata i uzna zwycięstwo Janukowycza niezależnie od tego, jak bardzo będzie sfałszowane. Unia zaś nie tylko odmawia sypnięcia groszem bez przeprowadzenia bolesnych reform strukturalnych, ale w dodatku nie zgadza się na fałszerstwa.
Wybór Janukowycza wydaje się więc oczywisty, gdyby nie to, że Putin za wsparcie żąda przystąpienia Ukrainy do rosyjsko-kazachsko-białoruskiej Unii Celnej. To oznacza nie tylko koniec balansowania między Brukselą i Kijowem, ale grozi przekształceniem kraju w rosyjską gubernię i podporządkowaniem ukraińskich oligarchów woli Kremla. Żaden z nich nie chce zaś podzielić losu gnijącego od lat w kolonii karnej byłego szefa Jukosu Michaiła Chodorkowskiego.
Właśnie dlatego Janukowycz odwlekał decyzję o zerwaniu rozmów z Unią aż do minionego czwartku i ogłosił ją nie osobiście, lecz poprzez premiera Mykołę Azarowa, zachowując pewien margines manewru.