Traktat rzymski mówi, że członkiem europejskiej Wspólnoty ma prawo zostać każdy kraj europejski, jeśli spełnia stosowne kryteria. Także najnowszy akt regulujący jej działanie rodem z Lizbony pozostawia otwarte drzwi. Praktyka jest jednak inna, nieformalnie państwa członkowskie wyznaczają granice europejskości. Zmiana obecnego status quo będzie bardzo trudna, choć możliwa.
1
Przed szczytem w Wilnie Francja sprzeciwiła się choćby wspomnieniu o perspektywie członkostwa dla Ukrainy przy okazji podpisania umowy stowarzyszeniowej, do czego zresztą nie doszło. Od dekad Turcja nie może dopchać się do europejskiego stołu, mimo że gospodarczo jest gotowa co najmniej od kilku lat, wzmianka zaś o Rosji jako ewentualnym członku budzi jedynie uśmiech.
Ta ostatnia nie chce wstępować do Wspólnoty, dwa pozostałe kraje owszem (na Ukrainie bardziej społeczeństwo niż władze), ale są blokowane. Nie tylko dlatego, że nie wypełniają kryteriów, również z tej przyczyny, iż w UE istnieją przeciwnicy takiej akcesji, a nawet jej perspektywy w odległej przyszłości. Uważają najwyraźniej Kijów, Moskwę i Ankarę za stolice spoza cywilizacji, której emanacją jest Unia.
Znana teza Samuela Huntingtona i jego znakomitego poprzednika Feliksa Konecznego o istnieniu konkurencyjnych kręgów cywilizacyjnych była wielokrotnie ośmieszana, najwyraźniej jednak coś jest na rzeczy. Gdzie więc przebiega granica cywilizacji zachodniej?
2
Tygodnik o globalnym zasięgu i ambicjach „The Economist", daleki od identyfikowania się cywilizacyjnego, nie bez przyczyny nazwał rubrykę poświęconą sprawom unijnym Charlemagne, czyli Karol Wielki. Zapewne także nie przypadkiem traktat rzymski podpisały państwa rozciągające się na ziemiach Karolingów – Francja, Niemcy, Włochy, Belgia, Luksemburg i Holandia, a nie było wśród nich ośrodków o innej proweniencji historycznej: Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Skandynawii, Irlandii itd. Te dołączyły później.