Schetyna, podważając przywództwo Donalda Tuska w PO, winny był wszystkich nieszczęść, jakie dotykały Polaków. Premier pozbył się więc go z zarządu Platformy Obywatelskiej. I zapewnił, że teraz zabiera się do walki z rzeczywistymi problemami Polaków – od cen podręczników, poprzez umowy śmieciowe, po kolejki w szpitalach. Tyle tylko, że ta deklaracja brzmi trochę jak obietnice obżartucha, iż od jutra przechodzi na dietę. A nazajutrz znów sięga po czekoladki i tłustości.
Tusk od roku obiecuje, że skupi się wyłącznie na problemach Polaków. Wcześniej musiał jednak pozbyć się Jarosława Gowina. Potem czekał na rekonstrukcję rządu. A teraz musiał jeszcze dorżnąć Schetynę.
Pytanie więc, czy Polacy będą potrafili i chcieli Donaldowi Tuskowi po raz kolejny zaufać. I czy premier dotrzyma obietnicy. Stare przysłowie mówi, że złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. Z tym że Tusk nie ma już żadnej wymówki.
Marginalizując Schetynę, premier stracił nie tylko rywala. Stracił również coś w rodzaju moralnej przewagi nad Jarosławem Kaczyńskim. To droga tego polityka usłana jest bowiem trupami konkurentów. Kaczyński pokazał Tuskowi, że lepiej przegrać wybory, niż mieć w partii rywala. Dotąd to prezes PiS słynął z wykańczania ludzi, których sam awansował. Czyż to więc nie paradoks, że Tusk, który za swe główne zadanie uważa niedopuszczenie Kaczyńskiego do władzy, coraz bardziej się do niego upodabnia?
Tusk ma rację, zaczątek każdej klęski politycznej bierze się z kwestionowania przywództwa. Sęk w tym, że aby Platforma powróciła do swojej wielkości, silne przywództwo już nie wystarczy.