Nie przepadam za tradycyjnym „Wesołych Świąt", rozumiem jednak, że nie z każdym jest się na takim poziomie poufałości, żeby od razu chęć okazania serdeczności przekładać na konkrety. Sam jednak w takich sytuacjach wolę życzyć Świąt dobrych, bo sam od wesołości wolałbym dobro, to proste.
Dziś, stojąc nad brzegiem niewielkiego jeziora niedaleko Lusaki, przyglądałem się kilkudziesięciu osobom w wieku od lat pięciu do siedemdziesięciu, które brodząc po pas w wodzie próbowały łapać ryby na wędki zrobione z gałęzi. Stałem tam dobrą godzinę, w tym czasie jedno z dzieci złowiło rybkę wielkości sardynki, to wszystko. Gdy matki łowiły – rodzeństwo (nad jeziorem koczowały całe rodziny) zajmowało się najmniejszymi. Gdy matki szły karmić, najstarsze pociechy zmieniały je przy wędkach. Szokował mnie ich spokój. Nikt sobie nie przeszkadzał, nikt na siebie nie krzyczał, nie oskarżał się o zajęcie najbardziej łownych miejsc. Solidarność w biedzie była pełna. Ci ludzie nie jedli śniadania, nie mieli obiadu. Rybacy tacy jak oni jedzą jeden posiłek – wieczorem. Jedzą, o ile uda im się cokolwiek na tę skromną kolację złapać. Cały ich dzień, cały czas, jaki mają do dyspozycji, wypełnia jeden cel – zdobyć kęs pożywienia.
Dla niego są w stanie ryzykować życie. W ciągu ostatniego roku troje zostało zaatakowanych przez krokodyle. Tych, którzy wcześniej stracili tu życie, nie sposób policzyć. Dziś wszyscy znów stoją w szuwarach z wędkami, opowiadając sobie mrożące krew w żyłach historie, o drapieżniku, który był tu widziany jeszcze wczoraj. Opowiada o nim matka, której kilkuletnie dziecko stoi parę metrów dalej, w wodzie, nie mając żadnych szans na ucieczkę.
Za kilka dni Boże Narodzenie. Czego mógłbym życzyć tym ludziom? „Wesołych Świąt"? Jak, skoro dokładnie wiem, co zmieniłoby ich życie? Pomost. Kilkadziesiąt desek i parę palików, które sprawiłyby, że nie ginęliby od krokodylich zębów, uciekając od śmierci z głodu.
Jestem więcej niż pewien, że każdy z nas ma gdzieś wokół siebie ludzi, którzy nie zdobnych w bombki słów, ale właśnie jakiegoś swojego pomostu dzisiaj najbardziej potrzebują. To stara prawda, że choć większość z nas zostawia miejsce przy stole dla nieznajomego, ta sama większość z nas wezwałaby Straż Miejską, gdyby ów nieznajomy rzeczywiście do drzwi zapukał. Jeśli poważnie wzrusza nas opowieść o leżącym w stajni Bogu, bylibyśmy hipokrytami, gdyby nie chciało nam się znaleźć takiej stajni obok siebie. Biedny rzadko puka do drzwi, biednego trzeba umieć znaleźć. Kolęda opowiada, że chciało się pasterzom i trzem królom. Prawdopodobnie Ten, którego tam spotkali, przyznał się do nich, gdy skończyli ziemską drogę. W końcu już się znali.