I nieustannie zastanawiam się, czy autorzy tych opinii rzeczywiście tak mało wiedzą o historii naszego Kościoła, czy też może nie doceniają skarbów, które nasza ojczysta gleba kościelna wydała? A może i jedno, i drugie. Może my wszyscy, ze mną włącznie, zapomnieliśmy o polskich świętych, teologach, nauczycielach, których pełna jest nasza historia.
Myśl taka naszła mnie w związku z obchodzonym obecnie Rokiem bł. Edmunda Bojanowskiego. Tak, wiem, że dla większości czytelników to nazwisko zupełnie nieznane albo przynajmniej słabo znane. A jednak warto je przypominać. Jest to bowiem świecki (próbował pod koniec życia skończyć seminarium, ale jego arcybiskup podkreślił, że Bóg powołał go do świętości w stanie świeckim), który założył największą obecnie, polską, żeńską rodzinę zakonną, czyli siostry służebniczki (w czterech różnych, z powodu rozbiorów, nieco odmiennych gałęziach). Zgromadzenie to, już w momencie powołania, było czymś nowatorskim na skalę światową. Zamiast bowiem tworzenia dwóch chórów – dla biednych chłopek do pracy i dla panien z posagiem – on stworzył jednochórowe zgromadzenie, w którym każda zakonnica musiała nie tylko zajmować się opieką nad wiejskimi dziećmi w ochronce, ale także pracować w polu wraz z innymi mieszkańcami wsi. W ten sposób, z jednej strony ewangelizowały one dzieci, a z drugiej – wchodziły w swoje środowisko i przemieniały je od wewnątrz.
„Rewolucja ducha" Bojanowskiego to jednak nie tylko stworzenie nowego zgromadzenia, ale też wypracowanie nowoczesnych metod wychowawczych. Bł. Edmund uznał, że dzieci wiejskie trzeba wychowywać poprzez ludową kulturę i ludową pobożność, a nie narzucać im standardy zewnętrzne. I dlatego ?w ochronkach, jakie zakładał, dzieci wciąż na nowo powracały do ludowych przyśpiewek, a on sam układał je w śpiewniki, dzięki którym, a także dzięki prostym gestom ludowej pobożności, kształtował nowego chrześcijanina. Te proste gesty możemy przywracać również obecnie, bo jest to – choćby w Wielkim Poście – rezygnacja z części posiłków, by podzielić się nimi z innymi.
I wreszcie sprawa ostatnia. Ten żyjący w celibacie mężczyzna promieniował siłą ojcostwa duchowego. On potrafił rzeczywiście stać się ojcem nie tylko dla sióstr, dla których zgromadzenie założył, ale także dla setek, a może tysięcy dzieci. A początkiem jego powołania była epidemia cholery, po której stwierdził, że musi porzucić pisanie ?i zająć się pomocą. Niesamowity człowiek, którego wzór wciąż przyciąga nowe kobiety, które chcą iść jego drogą.
Autor jest filozofem, redaktorem portalu Fronda.pl