Sprzyja jej radykalizm po obu stronach. Sprzyja narastający klimat agresji. Prezydent przeforsował wymierzone przeciw opozycji prawo, a liczne komentarze przedstawicieli jego administracji o narastającym chaosie (wczoraj prokurator generalny mówił, że wydarzenia na Majdanie to „zbrodnia") są niczym innym niż przygotowaniem artyleryjskim przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego.
Ma tego świadomość też opozycja. Witalij Kliczko mówi wprost, że w Kijowie trwa wojna. Przeciwnicy Janukowycza dążą do przejęcia kontroli nad wojskiem i deklarują budowę alternatywnych struktur państwa. Agresja z obu stron tylko potęguje napięcie.
Świat nie lubi takich sytuacji i obrazów, dlatego w krytycznej chwili opowie się za legalną administracją. Już dziś w Europie słychać obawy przed powtórzeniem się na unijnej granicy (toutes proportions gardees!) scenariusza syryjskiego. Janukowycz znajdzie więc łatwe usprawiedliwienie dla stanu wyjątkowego, tym bardziej że po Wilnie nie musi – na krótką metę – liczyć się z opinią liderów politycznych Europy. Wyboru dokonał w listopadzie i ten wybór nazywa się Władimir Putin.
Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami końca listopadowej rewolty, a użycie siły wobec Majdanu jest kwestią czasu. Co pozostaje niewiadome – to liczba ofiar i stracony przez państwo i społeczeństwo Ukrainy czas.
To jedna kwestia. Drugą jest pytanie, czy Polska, najbliższy sąsiad i sojusznik demokratycznej Ukrainy, jest przygotowana na konfrontację w Kijowie? Czy na szczeblu państwa wypracowano niezbędne rozwiązania polityczne i humanitarne? Bo są niewątpliwie potrzebne.