Po II wojnie światowej Europę Zachodnią z USA połączył strach przed komunizmem. To ten strach doprowadził do powstania sojuszu północnoatlantyckiego, to ten strach utrzymywał bliskie związki obu kontynentów nawet w momentach, gdy do głosu dochodziły lewicowe lub prawicowe izolacjonizmy.

Dziś pytania o sens istnienia NATO są coraz głośniejsze. Amerykanie wycofują się z Europy, wiele państw sojuszu tnie budżet obronny, partykularne interesy rozsadzają sojusz transatlantycki.

Tymczasem, choć sowieckie czołgi nikomu dziś nie zagrażają, na horyzoncie pojawiają się inne zagrożenia. Europa traci na znaczeniu, bo w zglobalizowanym świecie wyrastają nowe potęgi, tym razem ekonomiczne. Chiny, Indie, Brazylia rosną w siłę, a Europa coraz bardziej zwalnia.

W tej sytuacji strefa wolnego handlu przekraczająca Atlantyk to wielka cywilizacyjna szansa na ponowne rozpędzenie tego zacinającego się silnika. Tak jak w latach zimnej wojny razem z Amerykanami Zachód był gotów stawić czoła zagrożeniu militarnemu, tak dziś potrzebujemy się nawzajem, by nie stracić na znaczeniu w świecie, gdy o pozycji supermocarstwa decydują cyfry w zestawieniach budżetowych.

To nie znaczy, że negocjacje o strefie wolnego handlu nie pociągają za sobą rozmaitych zagrożeń. Zadaniem negocjatorów europejskich będzie zapewnienie bezpieczeństwa tym gałęziom gospodarki, które obawiają się bezpośredniego i nieograniczonego starcia z firmami z USA. Ale nie powinniśmy przy tej okazji tracić z oczu wielkich, długofalowych korzyści płynących z bliskiego związku Brukseli z Waszyngtonem.