Widziałem "Kamienie na szaniec". I najpierw o tym, co mi się w filmie nie podoba.
Nie podobają mi się pierwsze 20 minut filmu. Prezentacja bohaterów jest jakaś taka rwana, to jakby zbiór różnych scen, które mają nam pokazać różne ich oblicza - od młodzieńców szukających intymności po rwących się do walki żołnierzy, którzy nie rozumieją, dlaczego mają zrywać flagi, zamiast podjąć z okupantem prawdziwą walkę z bronią w ręku.
Ale w momencie, gdy Niemcy aresztują "Rudego", zaczyna się prawdziwy film. Sama Akcja pod Arsenałem jest sfilmowana fenomenalnie, to jedna z najlepszych scen wojennych w polskim kinie. Doskonałą decyzją było zatrudnienie przez reżysera do głównych ról młodych, jeszcze nikomu nieznanych aktorów. Jeszcze, bo nie mam wątpliwości, że Tomasz Ziętek ("Rudy") i Marcel Sabat ("Zośka"), jeśli tylko będą chcieli, zostaną gwiazdami. Oczywiście, obecność Chyry, Globisza i Stenki w drugoplanowych, ale ważnych rolach, filmowi bynajmniej nie szkodzi.
Głównym walorem filmu jest dla mnie to, co będą mu zarzucać jego krytycy. Reżyser nie pokazuje głównych bohaterów na kolanach. Trzeba być jednak wyjątkowo wyjałowionym z ludzkich uczuć, by wierzyć w to, że "Zośka", "Alek" czy "Rudy" myśleli o Bogu, honorze i ojczyźnie przez 24 godziny na dobę.
Bardzo młodzi ludzie w ekstremalnej sytuacji, jaką była okupacja, chcieli żyć. Dla mnie to oczywiście i fakt, że "Zośka" śpi ze swoją dziewczyną, sprawia, że staje się on prawdziwym człowiekiem, a nie postacią płaską, jednowymiarową, jak z propagandowego plakatu. Ci ludzie tacy nie byli i pokazywanie ich jako takich ubliża ich pamięci i prawdzie historycznej.