Naród ukraiński pokazał w ciągu minionych miesięcy, że tanio swojej skóry nie sprzeda. A Moskwa bądź co bądź prowadzi z Zachodem interesy, więc jest zmuszona się z nim liczyć. Nie może zatem pozwalać sobie na robienie czegoś, ?co ją łatwo z USA i Unią Europejską skonfliktuje.
Tymczasem wydarzenia na Krymie przywołują na myśl kaukaskie wydarzenia z roku 2008, czyli wojnę rosyjsko-gruzińską. Wtedy poszło o dwie zbuntowane wobec Tbilisi prowincje – Abchazję ?i Osetię Południową – które ogłosiły niepodległość. Tyle że naprawdę stały się one marionetkowymi państewkami pod protektoratem Rosji. Mimo że oprócz Moskwy żaden liczący się na scenie międzynarodowej podmiot ich nie uznał, Gruzja tych prowincji do tej pory nie odzyskała.
Czy zatem Krym również czeka secesja, którą skutecznie wesprą Rosjanie? Dużo zależy od tego, jak na zaistniałą sytuację zareagują Ameryka i UE. Ministrowie spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji wydali w tej sprawie oświadczenie. ?Ale takie oświadczenia to zdecydowanie za mało, żeby powstrzymać Moskwę. Nie odbiorą jej one bowiem komfortu dalszego robienia interesów z Zachodem.
Zachowanie Rosji na pierwszy rzut oka potwierdza jej imperialne aspiracje. Wydaje się, że stosowane przez kremlowską elitę określenie „sfera uprzywilejowanych interesów" nie jest pustą zbitką wyrazów. Tyle że atak na Ukrainę – podobnie jak atak na Gruzję – świadczy nie o sile Moskwy, lecz o jej słabości. Rosja podejmuje działania zbrojne tam, gdzie może się zaprezentować jako groźne mocarstwo światowe. Ale w gruncie rzeczy nim nie jest, ponieważ pozostaje w istotny sposób ekonomicznie uzależniona od Zachodu.
Jeśli więc Moskwa, pod pretekstem obrony rzekomo zagrożonej rosyjskiej ludności Krymu, postanowiła wywołać konflikt z Ukrainą, to być może dlatego, że ma poczucie bezkarności. Dlatego USA i Unia powinny podjąć stanowcze działania, które Rosję odstraszą.