Trudno mi w to uwierzyć, ale Państwowa Komisja Wyborcza starając się wyjaśnić przepisy o obowiązującej od soboty ciszy wyborczej postanowiła podjąć walkę z internetem. Walka ta do tej pory udała się tylko Chińczykom, nawet Kreml sobie niespecjalnie radzi z okiełznaniem netu. Nie przewiduję więc wygranej PKW, ale próbować przecież zawsze warto - w końcu nikt własnych pieniędzy na to nie wydaje.
Szef PKW Stefan Jaworski tłumaczył dziś dziennikarzom na konferencji prasowej, że "polubienie profilu jednego z kandydatów do PE na portalu społecznościowym podczas ciszy wyborczej będzie agitacją wyborczą". Nielegalną podczas ciszy wyborczej agitacją będzie też m.in. udostępnienie zdjęcia kandydata.
Bardzo mnie korci, żeby rozpętać w sieci akcję "polubiania" jutro i w niedzielę różnych profili kandydatów i partii politycznych. Żeby było sprawiedliwie, moglibyśmy polubić równo po wszystkich. Bardzo bym chciał zobaczyć, jak PKW składa tysiące zawiadomień do prokuratury o złamaniu ciszy wyborczej, a policja zaczyna zalewać Facebooka, Twittera, Instagram i inne portale społecznościowe żądaniami wyjaśnienia, kto polubił na Facebooku kandydata nr 6 na liście partii XYZ np. w Poznaniu.
Przepisy o ciszy wyborczej nie służą nikomu. Polityków mi nie szkoda, ale irytuje mnie, że państwo traktuje wyborców jak dzieci, które trzeba o 19 zapędzać do łóżka, bo następnego dnia muszą wstać do szkoły.
A PKW, skoro już bierze się za regulowanie moich pobytów na Facebooku, powinna także zażądać np. do zagranicznych mediów, by nie mówiły nic od jutra o Polsce. Jako zwolennik praworządności drżę bowiem, gdy pomyślę, że jutro oglądając stream np. telewizji portugalskiej mogę zobaczyć migawki z polskiej kampanii wyborczej.