W ubiegły weekend politycy PiS odwiedzili około 300 miejsc w całej Polsce. Kolejny raz pokazują, że są jedną z niewielu partii (i pewnie w ogóle organizacji pozarządowych), które są w stanie bezpośrednio dotrzeć do Polaków, omijając inne kanały komunikacji, np. media.
Przed ostatnimi wyborami czołówka partii odwiedziła podobną liczbę miejsc i zajęło jej to kilka miesięcy. Wybór takiej strategii wiąże się z tym, że w PiS zdają sobie sprawę z tego, że funkcjonują w dużo mniej przyjaznym środowisku medialnym, niż jej rywale.
Jak mówią "Rz" politycy PiS, szczególnym zainteresowaniem cieszyła się broszura opisująca podsłuchane rozmowy polityków PO, przygotowana i wydrukowana w ogromnym nakładzie. To kolejny przykład skutecznego działania opozycji.
Ale jak dodają, najbardziej gorącymi tematami dyskusji na spotkaniach, była jej wcześniejsza nieskuteczność. Okazuje się, że ci, którzy wzięli udział w dyskusjach byli zbulwersowani tym, że PiS wyszedł z sali podczas debaty nad informacją premiera Donalda Tuska o aferze. Ale dużo większy gniew zwolenników wywołała nieobecność aż dziesięciu posłów PiS podczas głosowania nad wotum zaufania dla rządu.
Spotkania to dobry moment, by wyborcom to wyjaśnić, ale tu rodzą się pytania. Czy w sytuacji największego kryzysu w historii istnienia PO, rzeczywiście PiS musiał stworzyć sobie problemy, z których teraz musi się tłumaczyć? I czy tylko spotkaniami można dotrzeć do tych, którzy są takim postępowaniem rozczarowani? A jak dotrzeć do tych, którzy są do PiS zniechęceni? Czy oni też przyjdą na spotkania, czy tu potrzebne są inne kanały komunikacji?