Sukces prowadzonej przez Petra Poroszenkę operacji antyterrorystycznej na wschodzie Ukrainy oznacza, że Putin nie odniesie zwycięstwa w Donbasie, jedynie wspierając lokalną rebelię dostawami broni i kontyngentami „zielonych ludzików". Musi albo pogodzić się z upadkiem Doniecka, albo zdecydować się na otwartą interwencję na Ukrainie.
Każde z tych rozwiązań nie niesie jednak dla niego niczego dobrego. Widok ostatnich Amerykanów ewakuowanych helikopterami z ambasady w Sajgonie w kwietniu 1975 r. na wiele lat podciął globalną pozycję USA. W przypadku Rosji efekt byłby o wiele gorszy, bo Ukraina jest dla niej zdecydowanie ważniejsza niż Wietnam kiedykolwiek był dla Ameryki.
Ale i wojna z Ukrainą może być dla rosyjskiego prezydenta tylko złym rozwiązaniem. Już obecne sankcje Zachodu doprowadziły do najpoważniejszego załamania rosyjskiej gospodarki od kryzysu 1998 r., który de facto obalił Borysa Jelcyna. Frontalna wojna handlowa, jaką niewątpliwie wypowiedziałyby Ameryka i Europa w razie zaatakowania przez Kreml Ukrainy, po prostu rzuciłaby rosyjską gospodarkę na kolana i zagroziła stabilności putinowskiego reżimu. O tym, jak bardzo rosyjski przywódca obawia się takiego rozwiązania, świadczy wstrzemięźliwość, ?z jaką odpowiedział na dotychczasowe sankcje Zachodu.
W tej sytuacji Putin mógłby grać na zwłokę. Tyle że nawet czas przestał być jego atutem. Potencjał otoczonych w Doniecku rebeliantów będzie coraz bardziej kurczyć się. ?A jeśli się okaże, że Putin pozostawił ich na lodzie, także inni sojusznicy Kremla zaczną odwracać się od rosyjskiego przywódcy.