Jak piszemy dziś w „Rzeczpospolitej", trzech z nich to bohaterowie afery madryckiej. Trzech kolejnych też musi się jeszcze wyspowiadać przed władzami Sejmu ze swoich wojaży. Trzy ostatnie przykłady dotyczą drobnych naruszeń. A zatem w sumie tłumaczyć się musi sześciu posłów.

To oczywiście źle, gdy osoby, które wybieramy po to, by stanowiły prawo, okazują się podatne na pokusę chciwości. To smutny przykład psucia standardów, których politycy powinni strzec. Gdy jednak spojrzeć na sprawę bez zbytniego idealizmu, okaże się, że zaledwie sześciu posłów na 460 (zatem mniej niż półtora procent) jest na bakier z regułami przyzwoitości. Nie jest to więc aż tak fatalny wynik.

Nadużycia, których dopuścili się parlamentarzyści, to po części efekt ogólnego dziadostwa – ignorowania zasad, szukania wszędzie oszczędności itp. Jak to się kończy, zobaczyliśmy niedawno, gdy zawiódł kupowany jak najtaniej system informatyczny PKW. Nie chcę rozgrzeszać posłów, którzy prawdopodobnie oszukiwali budżet państwa. Skoro jednak do wypłaty im pieniędzy z sejmowej kasy wystarczy zwykłe oświadczenie, to aż się prosi o nadużycia. Posłowie zwyczajnie nie powinni mieć na to szans. Jednocześnie mogliby lepiej zarabiać. Na polityce nie powinny się wprawdzie dorabiać miernoty posłuszne partyjnym liderom, ale nie można też popadać w drugą skrajność, czyli przez niskie zarobki doprowadzać do selekcji negatywnej – zdolni będą pracować w biznesie, a prawo stanowić będą przeciętniacy.

Dlatego zamiast zdawać się na uczciwość posłów, należy zmienić przepisy. Dobrze, że powoli już się to dzieje – Radosław Sikorski wprowadził limity tzw. kilometrówki, czyli zwrotu za podróż własnym samochodem. Nie miejmy jednak złudzeń – to wierzchołek góry lodowej. Jeśli więc marszałek Sejmu chce zostawić po sobie coś dobrego, powinien doprowadzić do gruntownej reformy poselskich uposażeń. Spotka się oczywiście z krytyką i oskarżeniami. Ale o tym, czym kończy się słuchanie populistów i oszczędzanie na siłę, przekonaliśmy się 10 kwietnia 2010 r.