I ten cel w dużej mierze udało się osiągnąć. Współpracujący z prawicą eksperci przedstawili sporo pomysłów. A jednak PiS wciąż ma dwa duże problemy – z wiarygodnością i wypłacalnością.
Jak bardzo wiarygodne są zapowiedzi PiS, że po wyborach zajmie się gospodarką czy reformami, o których tyle mówiono w Katowicach, a nie rozpocznie swych rządów od polowania na „zdrajców" czy winnych katastrofy smoleńskiej? PiS i jego sympatycy oburzają się, gdy się im to przypomina, ale radykalizm partii Jarosława Kaczyńskiego z ostatnich lat kładzie się cieniem na wszystkich dzisiejszych obietnicach. Dlaczego opinia publiczna ma uwierzyć, że PiS nie idzie do centrum tylko na czas kampanii wyborczej?
Drugie pytanie dotyczy możliwości realizacji obietnic PiS. Politycy PO przedstawili wyliczenia, z których ma wynikać, że ewentualny rząd Beaty Szydło zrujnuje budżet państwa. Kandydatka PiS na premiera zapewniała, że ma wszystko dobrze policzone. Komu mają wierzyć wyborcy?
Z tego punktu widzenia zaproponowana przez Ryszarda Petru (na jego niedzielnej konwencji) debata nie jest złym pomysłem. Niech jednak nie dyskutują tylko Petru, Szydło i Paweł Kukiz. Warto, by w takiej debacie wzięła udział także Ewa Kopacz i przedstawiła wyliczenia, ile będą kosztować puchnące coraz bardziej obietnice Platformy – od obniżenia podatków przez program dla Śląska, Łodzi itd. Bo w weekend aktywna była też premier Kopacz, która znów jeździła po Polsce i spotykała się z Polakami. Można było wręcz odnieść wrażenie, że jest jedyną osobą w całej PO, której zależy, by coś jeszcze osiągnąć. Jej koledzy uważają chyba, że wystarczy głośno wołać: „jak wygra PiS, zrobią nam Grecję", by wyborcy zacisnęli zęby i znów zagłosowali na Platformę. Ale to już nie działa.
Zatem wbrew twierdzeniom Pawła Kukiza, że programy polityczne to kłamstwo, potraktujmy je poważnie i zacznijmy debatę o wizjach rozwoju naszego kraju. Wszak obie główne partie deklarują chęć dyskusji.