Gdy prawie 20 lat temu Rosja przyjmowana była do Rady Europy – a tym samym poddawała się jurysdykcji strasburskiego Trybunału – słynny dysydent Siergiej Kowaliow domagał się od Zachodu tylko jednej rzeczy: by nie traktował jego ojczyzny według taryfy ulgowej. Wręcz przeciwnie – wymagania wobec niej powinny być ostrzej egzekwowane niż wobec innych państw członkowskich.
Przedstawiciele zachodniej Europy pokiwali wtedy głowami, jakby ze zrozumieniem dla niechęci Kowaliowa do postradzieckiej biurokracji rządzącej jego krajem, i nigdy nie próbowali nawet zrozumieć, dlaczego tak mówił, ani tym bardziej stosować jego rad. A teraz stoją u rozbitego koryta.
Już dziesięć lat temu w USA nieśmiało pytano: kto stracił Rosję? Teraz to pytanie wraca do Strasburga i Brukseli, gdzie starają się nie dostrzegać problemu i cieszyć, że co prawda wyroki ETPC nie będą wykonywane w Rosji (nie łudźmy się – od wtorku wszystkie okażą się niezgodne z rosyjską konstytucją, tamtejsza biurokracja zadba o swoje interesy), ale za to Kreml nie wypowiedział europejskiej konwencji praw człowieka – choć mógł. Zupełnie jak w dowcipie o Leninie: choć mógł zarżnąć, to nie zrobił tego – znaczy wielki humanista z niego był.
Można jedynie przypuszczać, że gdyby Kreml chciał naprawdę boleśnie i widowiskowo kopnąć eurokratów, udowadniając im, że nie jest krzewicielem humanizmu, to zniósłby moratorium na wykonanie kary śmierci. Wtedy pewnie rozległoby się na całą Europę wycie wściekłości, nieporównywalne z niczym, a już na pewno nie z protestami przeciw na przykład rosyjskim wojnom w Czeczenii i Gruzji oraz obecnej na Ukrainie...
Ale Kremla nie interesują widowiskowe gesty, lecz utrzymanie pozorów – udawanie, że jest najnormalniejszym europejskim rządem. A wszystko, o co mu chodzi, to jedynie obrona jego jak najbardziej słusznych interesów. No i co na to Strasburg? Dalej będzie udawał, że tak właśnie jest, europejskie instytucje zaś świetnie wypełniają swoją misję na wielkich przestrzeniach aż po Władywostok? Czy może przypomni sobie, co mówił Kowaliow?