Halo, tu Janek — w klasie politycznej od wielu miesięcy trwa przyspieszony rachunek sumienia tych, którzy słyszeli w słuchawce te słowa wypowiadane przez Jana Burego, dziś szef klubu PSL, wcześniej wiceministra skarbu państwa. Od kilku lat CBA mniej lub bardziej udanie rozgryza skomplikowane i podejrzane interesy Burego. Zaczęło się na jego rodzinnym Podkarpaciu, ale ponieważ Bury to ważny gracz na arenie ogólnopolskiej, afera podkarpacka już dawno zbiera żniwo w Warszawie — od ordynariatu polowego Wojska Polskiego, po prokuraturę i Komendę Główną Policji. Najnowszą ofiarą operacji „Halo, tu Janek” jest szef Najwyższej Izby Kontroli Krzysztof Kwiatkowski. Podsłuchując rozmowy obu panów, CBA i prokuratura uznały, że ustawiali konkursy na stanowiska w bliskich ich sercom i interesom delegaturach NIK w Rzeszowie (gdzie mieszka Bury) oraz w Łodzi (rodzinnych stronach Kwiatkowskiego).
To pierwszy ewidentny sukces CBA w coraz bardziej otwartym — i bezprecedensowym — starciu tej służby z Burym, które zaczynało niebezpiecznie przypominać marny scenariusz filmowy. Było tu i poszukiwanie sztabek złota w biurach oraz domach posła, było kolekcjonowanie przez niego w odwecie donosów dotyczących sytuacji w CBA, były skargi szefa CBA na Burego do pani premier, były nawet koalicyjne narady na temat tego, co począć z wojną między CBA a Burym. Ba, Prokuratura Okręgowa w Łomży prowadzi dwa dochodzenia w sprawie przekroczenia prawa podczas śledztwa podkarpackiego — jedno z doniesienia CBA przeciw Buremu, a drugie odwrotnie.
Przez lata CBA miało za mało dowodów, by wykazać, że Bury to głowa paramafijnego układu podkarpackiego, choć takie podejrzenia szefowie tej służby formułowali niemal wprost. Teraz mają wreszcie mały sukces. Co prawda ustawianie konkursów to relatywnie drobne przestępstwo, ale trudno też będzie Buremu nadal udowadniać, że jest niepokalany, a CBA zorganizowało na niego nagonkę. Zresztą — jak słyszymy w CBA — zarzutom za ustawienie konkursów mają towarzyszyć inne, znacznie większego kalibru.
W całej tej operacji najbardziej szkoda autorytetu NIK, jednej z ostatnich instytucji, która budzi zaufanie Polaków. Krzysztof Kwiatkowski wydawał się dobrym kandydatem na jej szefa. Prawnik, doświadczony samorządowiec, były minister sprawiedliwości i prokurator generalny, objął prezesurę NIK po to, by lepiej poznać ułomności państwa i wrócić do polityki jeszcze lepiej przygotowanym do najwyższych stanowisk. Dziś okazuje się prezesem, który może NIK bardzo zaszkodzić. Na przestrzeni ćwierćwiecza do kolejnych szefów NIK zastrzeżenia były rozmaite. Ale nigdy prezes tej instytucji nie stał pod prokuratorskim oskarżeniem fałszerstwa, dewastującym dla urzędnika.
Kwiatkowski zawsze pielęgnował swój wizerunek polityka ostrożnego i unikającego podejrzanych personalnych układanek. Pierwszy raz rysy na takim wizerunku pojawiły się, gdy w zeszłym roku wyszło na jaw, że — jak wielu przedstawicieli środowiska Platformy — dał się nagrać w aferze taśmowej. Zamiast podejmować biznesmena Jan Kulczyka w siedzibie NIK, spotkał się z nim w drogiej restauracji na jego koszt.