Paradoks wyborów samorządowych polega na tym, że największe partie chcą nas przekonać, że chodzi w nich bardziej o fundamenty niż o samorządność. Bo pod względem ustrojowym, rozstrzygnięcie przyniosły wybory 15 października 2023 r. PiS chciał Polski maksymalnie scentralizowanej, w której i pieniądze, i władza skupione są w stolicy, a samorządy nie są gospodarzem, ale klientem władzy centralnej. Z kolei koalicja PO, Lewicy i Trzeciej Drogi chciała tę tendencję odwrócić. Polacy wybrali samorządność i tu się niewiele zmieni.
Liderzy ugrupowań parlamentarnych próbują nas przekonać, że 7 kwietnia to będzie dogrywka z 15 października.
Czytaj więcej
Otwarta tuż przed wyborami nowa kładka w Warszawie miała być i dla pieszych, i dla rowerzystów. Jednak potrzeb tych drugich ratusz nie uwzględnił. Wbrew deklaracjom nie traktuje roweru jak środka komunikacji.
W co grają Lewica, Konfederacja i Trzecia Droga w wyborach samorządowych 2024 roku?
Idźmy od najmniejszych. Konfederacja chce się policzyć przed wyborami europejskimi. Wylizała się już z ran odniesionych 15 października, kiedy osiągnęła znacznie skromniejszy rezultat, niż obiecywały sondaże. Lewica liczy z kolei, że wzięcie na sztandary tematu aborcji (o którym nie decydują samorządy) uratuje jej wynik. Gdy została porzucona przez Donalda Tuska, jej szanse rysowały się słabo, ale gorący spór wokół legalizacji przerywania ciąży pomógł jej utrzymać się na powierzchni.
Ten sam temat zaszkodził Trzeciej Drodze. Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz dali się zapędzić do oślej ławki dla przeciwników postępu, którzy jakoby są przeciwnikami praw kobiet. Nie znaleźli dobrego języka do swej opowieści, co widać w spadającym poparciu. Wpłynęło na nie również to, że liderzy nie znaleźli miejsca na trzecią drogę dla Trzeciej Drogi w sytuacji narastającej polaryzacji obozów PiS i anty-PiS.