Mirosław Żukowski: Rosja w sosie własnym

Z Moskwy słychać, że Putin chce zorganizować swoje igrzyska, tuż po tych prawdziwych w Paryżu, a to oznacza, że Rosja także w sporcie wraca do czasów Związku Radzieckiego.

Publikacja: 15.05.2023 03:00

Moskwa, 19.08.1984. Zawody Przyjaźni (na zdjęciu: lekkoatleta, biegacz na średnich i długich dystans

Moskwa, 19.08.1984. Zawody Przyjaźni (na zdjęciu: lekkoatleta, biegacz na średnich i długich dystansach Bogusław Mamiński)

Foto: PAP/Teodor Walczak

To byłaby powtórka z historii, gdyż w roku 1984, tuż po zbojkotowanych przez ZSRR i jego zniewolonych sojuszników igrzyskach w Los Angeles zorganizowano w Moskwie zawody – rekompensatę dla tych, którzy do Kalifornii polecieć nie mogli. Taki był plan, ale niewiele z tego wyszło.

Byłem na tych pseudoigrzyskch i pamiętam przede wszystkim otwarcie, gdy na stadion wjechały papierowe czołgi, a tłum na murawie powitał je jak zwiastun wolności dla uciśnionych narodów. Wciąż mam też w oczach wcale nietajony uśmiech dziennikarzy, gdy kubański gwiazdor Alberto Juantorena (o zwycięstwo w biegu na 800 m walczył z nim Ryszard Ostrowski i obu przyznano złote medale) zapewniał, jaki jest szczęśliwy, że może kończyć karierę w bratniej Moskwie, a nie wrażym Los Angeles.

Czytaj więcej

Rosja chce przywrócić alternatywne igrzyska

Wszyscy wiedzieliśmy, że to farsa, także Jacek Wszoła i Władysław Kozakiewicz, który wrócił wówczas do Moskwy cztery lata po swym sławnym geście. Wysłannik francuskiej gazety sportowej „L’Equipe” bardzo chciał z nim zrobić wywiad, ale chyba nic z tego nie wyszło, może było jeszcze za wcześnie, Kozakiewicz dopiero rok później podjął decyzję o emigracji do RFN.

Sytuację najlepiej podsumował dziennikarz z Węgier. Gdy wręczano nam wydane na kredowym papierze dzieło pt. „Olimpijska reprezentacja ZSRR 1984”, powiedział: „To najdziwniejsza książka, jaką dostałem w życiu”. Wszyscy czuliśmy to samo.

Oczywiście, gdy już zaczynały się zawody, to czasami sport zwyciężał. Trudno zapomnieć zachwyt, jaki wzbudzała gra przygotowywanej na Los Angeles reprezentacji ZSRR w koszykówce. Do konfrontacji z USA na igrzyskach nie doszło i zjawiskowy młody Arvydas Sabonis nie mógł pokazać się światu, podobnie jak Valdemaras Chomicius czy Rimas Kurtinaitis, jego litewscy koledzy stanowiący wówczas o sile radzieckiej koszykówki.

Oglądając te zawody, mieliśmy poczucie nierzeczywistości, wynikające z przekonania, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Gdy wkrótce potem zaczęła się gorbaczowowska pieriestrojka, to poczucie odrealnienia nie zniknęło od razu. Po zakończeniu zimowych igrzysk w Albertville w roku 1992 widziałem, jak sportowcy ze Wspólnoty Niepodległych Państw (był taki twór, krótkotrwały następca ZSRR) sprzedawali ze swego olimpijskiego wyposażenia wszystko, co znajdowało nabywców. Robili to, bo byli przekonani, że ich prawdziwa ojczyzna zniknęła i żadna nagroda w domu nie czeka.

Dziś gwiazdorzy z kraju Putina są w zupełnie innej sytuacji i jeśli też dostaną domowe igrzyska, mogą być pewni, że nagrody będą godziwe. Dla nich i dla wszystkich, którzy zjawią się w Moskwie, a wiele wskazuje, że dla krajów z Azji, Afryki i Ameryki Południowej popierających Rosję w wojnie z Ukrainą lub zachowujących sprzyjającą Putinowi neutralność, wcale nie musi to być impreza bez znaczenia.

Międzynarodowy Komitet Olimpijski wpadł w pułapkę, którą sam wymyślił. Jego szef Thomas Bach mógł trwać w błogim przeświadczeniu, że zalecając światowym federacjom dopuszczenie sportowców z Rosji i Białorusi do startów po weryfikacji, czy nie są związani z klubami wojskowymi lub policyjnymi i czy nie obnoszą się z poparciem dla wojny, zadowoli obie strony, a okazuje się, że nie zadowolił żadnej. Ci, którzy chcieli twardego wykluczenia Rosjan i Białorusinów, nadal tego chcą, a federacje, które na serio przystąpiły do weryfikacji ich statusu, sprawiły, że Rosja tego rozwiązania też nie chce. Trudno się dziwić, bo wiadomo, że bez sportowców związanych z resortami siłowymi jest dużo słabsza i dlatego mówi o alternatywnych igrzyskach. Bach doczekał się więc tego, co często spotyka politycznych kunktatorów: został sam.

Jak bolesna będzie ta samotność, okaże się wkrótce, gdy do zabrania głosu w sprawie igrzysk w Paryżu zmuszeni zostaną liderzy najważniejszych państw, łącznie z najbardziej zainteresowaną ich sukcesem Francją. W Europie sygnałów korzystnych dla Bacha raczej nie ma, a ostatnio jego rodaczka, minister spraw wewnętrznych Niemiec Nancy Faeser, powiedziała, że bez względu na postawę MKOl wszystkie kraje mają prawo nie wpuścić sportowców z Rosji na swoje terytorium, odmawiając im wiz i Niemcy z tego prawa zamierzają skorzystać.

Jeśli takich państw będzie więcej, to alternatywne igrzyska 2024 w Moskwie znacznie się przybliżą, ale na szczęście nas do tego wyjazdu już nikt nie zmusi.

To byłaby powtórka z historii, gdyż w roku 1984, tuż po zbojkotowanych przez ZSRR i jego zniewolonych sojuszników igrzyskach w Los Angeles zorganizowano w Moskwie zawody – rekompensatę dla tych, którzy do Kalifornii polecieć nie mogli. Taki był plan, ale niewiele z tego wyszło.

Byłem na tych pseudoigrzyskch i pamiętam przede wszystkim otwarcie, gdy na stadion wjechały papierowe czołgi, a tłum na murawie powitał je jak zwiastun wolności dla uciśnionych narodów. Wciąż mam też w oczach wcale nietajony uśmiech dziennikarzy, gdy kubański gwiazdor Alberto Juantorena (o zwycięstwo w biegu na 800 m walczył z nim Ryszard Ostrowski i obu przyznano złote medale) zapewniał, jaki jest szczęśliwy, że może kończyć karierę w bratniej Moskwie, a nie wrażym Los Angeles.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Sprawa sędziego Szmydta może pomóc Tuskowi przed wyborami, ale niesie i ryzyko
Komentarze
Bogusław Chrabota: Donald Tusk i Ursula von der Leyen wskazują nowy priorytet UE
Komentarze
Bogusław Chrabota: Warszawa w Budapeszcie, krótko mówiąc: wreszcie
Komentarze
Michał Szułdrzyński: O politycznej majówce. Andrzej Duda marzy o antypodach, Donald Tusk z alkomatem
Komentarze
Orędzie Hołowni. Gdzie Duda i Tusk się biją, tam marszałek chce skorzystać