Mam pewien osobisty tytuł do pisania o Kaliningradzie. Na tamtejszych cmentarzach leży sporo moich krewnych, między innymi matka mojego ojca, Anna. I sporo jej rodziny z Nadberezyńców. Miałem szczęście być kilkakrotnie na jej grobie.
Dziś, wskutek wojny i poglądów głoszonych na tych łamach – miejsce dla mnie niedostępne. To przez prezydenta Rosji, który właśnie wybiera się do ujścia Pregoły, nie mam szans na spełnienie najprostszego chrześcijańskiego obowiązku: zapalenia świeczki na grobie mojej babci. Proszę mi wybaczyć ten wątek osobisty, ale kiedy myślę o Kaliningradzie, zawsze czuję ten sam bolesny ścisk serca.
Czytaj więcej
Prezydent Rosji Władimir Putin ma pojawić się w graniczącym z Polską obwodzie kaliningradzkim.- Mamy pewne informacje, nie możemy ujawniać wszystkich danych, które do nas spływają, także danych wywiadowczych - skomentował wiceszef MSZ Paweł Jabłoński.
Czym jest dzisiejszy Kaliningrad? To miasto-symbol wielkoruskiego imperializmu; bo przecież nigdy nie miało nic wspólnego z Rosją; ziemia ukradziona. „Kusoczok giermanskoj ziemli”, który wolą Stalina został przejęty po wojnie przez Związek Sowiecki. Miasto o wielu twarzach. Bo z jednej strony to gigantyczna baza wojskowa najeżona wyrzutniami rakiet i masztami okrętów floty wojennej. Najbardziej pewnie zmilitaryzowany i groźny dla sąsiadów kawałek Europy. Z drugiej, miasto wielu narodów i tradycji; w późnych latach 40., po wyrzuceniu Niemców, osadzono tu wielu obywateli sowieckich polskiego, białoruskiego i ukraińskiego pochodzenia, nie do końca budzących zaufanie komunistycznych władz.
Miasto-baza wojenna miało być dla nich ośrodkiem reedukacji, „podciągnięcia się” w sztuce lojalności wobec reżimu. Niewiele z tego wyszło. Kaliningradczycy szybko zafascynowali się germańską przeszłością miasta. Oglądali pasjami polską telewizję, a w latach 80. w portach i stoczniach działała niezależna (choć zapewne inwigilowana przez KGB) organizacja o swojsko brzmiącej nazwie „Solidarność”.