Dlaczego? Lider partii rządzącej, który właśnie opuścił fotel wicepremiera do spraw bezpieczeństwa, rozpoczął objazd kraju w ramach odwiedzin w każdym z 94 okręgów wyborczych na które postanowił podzielić struktury swej partii. Przy okazji wygłasza przemówienia, które można by za Kołakowskim wydać w zbiorze pod tytułem „Moje słuszne poglądy na wszystko”. Zaskakująco szczerze bowiem Jarosław Kaczyński – bez skrępowania konwenansami, dobrymi obyczajami czy polityczną poprawnością – mówi co myśli.

Kaczyński jest świadom - spotykając się z wyborcami w różnych miastach – że rzeczywistość wcale nie wygląda tak różowo, jak w wystąpieniach złotoustego premiera Mateusza Morawieckiego. Polska jest krajem bogactwa, szczęśliwych i zamożnych rodziców mknących elektrycznymi samochodami z osiedli stworzonych w ramach programu 3 milionów mieszkań, zawieźć dzieci na zajęcia sportowe do jeden z 1000 wybudowanych hal sportowych, wyłącznie w reklamówkach wyborczych i wystąpieniach Kaczyńskiego i Morawieckiego. Rzeczywistość jest znacznie bardziej ponura. Inflacja zżera zarobki Polaków, podwyżki cen przyprawiają o zawrót głowy, wojna w Ukrainie i wywołany przez nią kryzys energetyczny obnażył wieloletnie zaniedbania w tej sferze.

Czytaj więcej

Prezes PiS o osobach LGBT: Ja bym to badał

Dlatego prezes by utrzymać władzę polityczną, potrzebuje władzy symbolicznej: wie, że kampania wyborcza, która zmieni się w referendum w sprawie zadowolenia Polaków z życia, może dla PiS wypaść niekorzystnie. Dlatego też chce wygrać na polu narracyjnym. A stanie się tak, gdy rozegra narodowe strachy i wady tak je wzmacniając, by zdefiniować pole politycznego sporu. Czymże są jego kosmate żarty z osób transpłciowych, jak właśnie próbą wykorzystania społecznych lęków przed odmiennością do zbudowania politycznych podziałów? Czym kolejne tyrady przeciw Niemcom, jak próbą wykorzystania niepokojów związanych z wojną na Wschodzie do tego, by jeszcze mocniej spolaryzować debatę publiczną? A ciskanie gromów w opozycję ma być tylko zwieńczeniem tego, o co mu chodzi: o to by tak głęboko podzielić społeczeństwo, by nie musiał tłumaczyć się z tego, co przez dwie kadencje zrobił źle, lecz by liczyć na wygraną dzięki lękom, które rozbudzi. By rządzić, musi dzielić. Divide ut imperes!