Temu właśnie służy konsekwentne blokowanie eksportu ukraińskich zbóż. Usunięcie z rynku jednego z największych światowych dostawców – bo do tego dążą rosyjska Flota Czarnomorska i wojska rakietowe – doprowadzi do kryzysu żywnościowego porównywalnego z tym z lat 2007–2008. Uderzy on w najbiedniejsze kraje uzależnione od zboża z zewnątrz, dokładnie tak jak 15 lat temu, gdy braki na rynku żywności wywołały bunty i rewolty, o różnej wielkości i stopniach determinacji protestujących, w prawie 40 krajach świata. Wybuchły one wtedy nawet w państwach dość zamożnych, jak Algieria, Egipt czy Tunezja.
Jednocześnie Władimir Putin nie byłby sobą, gdyby nie przewidział innych skutków swoich działań. Zablokowanie ukraińskiego eksportu, przy przewidywanych tegorocznych rekordowych zbiorach w tym kraju, wywołało spadek cen artykułów żywnościowych w samej Ukrainie. Zagrozi to całemu tamtejszemu rolnictwu, które jest jedną z głównych gałęzi ukraińskiego przemysłu, jeśli obecnie, w warunkach wojny, nie główną.
Czytaj więcej
Jak wynika z naszych informacji, w ciągu kilku tygodni zapadną decyzje w odpowiedzi na inicjatywy Joe Bidena, prezydenta USA, który w ubiegłym tygodniu zaproponował, by w Polsce i w innych krajach zbudować tymczasowe silosy na ukraińskie zboże. Sprawa ma też krajowy kontekst.
Kolejny cios wymierzony przez agresora swej ofierze nie budzi zdziwienia. Ale do czego na Boga może służyć Putinowi wywoływanie kryzysu żywnościowego w krajach afrykańskich czy azjatyckich? On sam twierdzi, że Rosja też będzie miała rekordowe zbiory zbóż. Nie wydaje się jednak, by celem Putina było przejęcie rynku od ukraińskich eksporterów, bo przecież i to nie byłoby w stanie zapełnić luki po Ukraińcach.
Wyjaśnienie motywów Putina przedstawił człowiek, którego nie można podejrzewać o antyrosyjskie resentymenty: były niemiecki ambasador w Moskwie (a wcześniej i w Warszawie) Rüdiger von Fritsch. „Władimir Putin celowo usiłuje wywołać kryzys głodowy na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce. Podstawą jego kalkulacji jest to, że (…) głodujący ruszą do Europy, tak swego czasu było z Syryjczykami uciekającymi przed wojną. Nową falą uchodźców Putin chce zdestabilizować Europę i wywrzeć polityczny nacisk na zachodnie rządy. (…) To nowy rodzaj wojny hybrydowej” – ostrzegał jeszcze miesiąc temu w wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Tagesspiegel”.
Nic dodać, nic ująć. Może poza jednym. By kryzys w Europie był głębszy, Kreml zaczyna odcinać swych europejskich odbiorców od dostaw gazu. Liczy na to, że w ciągu roku nie zdążą znaleźć alternatywnych źródeł dostaw energii, za to w tym czasie na nasz kontynent dotrze już fala wygłodzonych uchodźców. W ten sposób europejskie rządy mają być znacznie bardziej skłonne do ustępstw. Wygląda więc na to, że ostatecznym celem Putina jest nie tylko podbicie Ukrainy, ale i rodzaj wasalizacji Europy. „Mają rozmach” – jak mawiał jeden z bohaterów filmu „Kiler”, niejaki Siara.
Czytaj więcej
Rosjanie ograniczyli przesył gazu do Europy jedną z dwóch czynnych obecnie magistrali – gazociągiem Nord Stream 1 – do 40 proc. jego pojemności. Krytyczny może być lipiec.
Gdzie w tej bitwie jest nasze miejsce? Sytuację na rynku żywnościowym mógłby załagodzić eksport ukraińskich zbóż koleją. Załagodzić, ale nie rozwiązać. Bowiem kolej nie może w pełni zastąpić transportu morskiego. Oczywiście tranzyt zbóż w większości będzie przechodził przez nasz kraj, dlatego należy natychmiast się do tego szykować. Terminy wykonania odpowiednich prac mierzone są w tygodniach, a nie miesiącach, jak chciałby nasz minister rolnictwa. W przypadkach kryzysów Amerykanie mówią „Let’s do it!” i szybko zabierają się do rozwiązywania problemów. Taką dewizę powinni powiesić sobie w swych gabinetach nasi urzędnicy.