Artur Bartkiewicz: Uśmiech Jarosława Kaczyńskiego

Wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się dwukrotnie. Za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa – powiedział niegdyś Karol Marks. 10 lipca znów przekonaliśmy się, że w tej akurat kwestii miał rację.

Aktualizacja: 11.07.2017 10:22 Publikacja: 11.07.2017 10:17

Artur Bartkiewicz: Uśmiech Jarosława Kaczyńskiego

Foto: PAP/Marcin Obara

Miało być znów jak za czasów walki z ustrojem słusznie minionym. Władysław Frasyniuk, Stefan Niesiołowski i Lech Wałęsa mieli stanąć przeciwko siepaczom dyktatury. Miało być twarde non possumus, mury miały stracić zęby krat, a naród miał zrzucić z siebie kajdany. „Niech mnie wynoszą” – mówił przed 87. miesięcznicą Frasyniuk. „Znów spróbujemy zablokować ten marsz” – wtórowali mu Obywatele RP.

Finał? Jarosław Kaczyński podziękował im publicznie za mobilizowanie jego elektoratu.

Bo, wbrew zapowiedziom każącym nam przypuszczać, że oto będziemy świadkami konfrontacji dobra i zła, demokracji i dyktatury – mieliśmy dwie równoległe demonstracje. W skandujących „Lech Wałęsa” przeciwników PiS nie uderzył żaden pluton prewencji. Z kolei upamiętniającym po raz 87. ofiary katastrofy smoleńskiej nikt nie stanął na drodze. Było jak to w demokracji – jedni krzyczeli „białe”, drudzy „czerwone”. Było normalnie.

Wypowiadanie PiS-owi bitwy na tym polu było poważnym taktycznym błędem – bo z tej sytuacji władza nie wyszłaby zwycięsko tylko wtedy, gdyby w Warszawie doszło do zamieszek. A tych nie chce nie tylko władza, ale również nie chcą ich ci, którzy zebrali się 10 lipca na placu Zamkowym. Uliczna wojna o ustawę dotyczącą zgromadzeń byłaby zresztą zupełnie niezrozumiała dla większości niezaangażowanych w spór polityczny. Jeszcze mniej byłoby zrozumiałe to, że do takiego starcia musiałaby doprowadzić strona, która w imię wolności demonstrowania blokowałaby legalną demonstrację.

W efekcie z jednej strony mieliśmy budowanie napięcia przez kontrmanifestantów zakończone wielkim niczym – z drugiej władzę, która skutecznie zabezpieczyła swoją demonstrację dając dowód tego, że porządek panuje w Warszawie. Oczywiście, można się śmiać z zamienienia Krakowskiego Przedmieścia w twierdzę – ale ci, którzy robią memy o barierkach i policjantach i tak nie nigdy nie głosowali na PiS, więc nie o nich toczy się tutaj gra.

Reklama
Reklama

Nic dziwnego więc, że tuż przed swoim 87. przemówieniem przed Pałacem Prezydenckim Jarosław Kaczyński szeroko się uśmiechał. Nic dziwnego też, że tym razem przeciwników potraktował dość pobłażliwie, nie nazywając ich zdrajcami lecz jedynie ludźmi niezbyt rozgarniętymi. W eter poszedł bowiem przekaz – opozycja dużo mówi, a PiS robi swoje.

Tę rundę Kaczyński wygrał przez nokaut.

Miało być znów jak za czasów walki z ustrojem słusznie minionym. Władysław Frasyniuk, Stefan Niesiołowski i Lech Wałęsa mieli stanąć przeciwko siepaczom dyktatury. Miało być twarde non possumus, mury miały stracić zęby krat, a naród miał zrzucić z siebie kajdany. „Niech mnie wynoszą” – mówił przed 87. miesięcznicą Frasyniuk. „Znów spróbujemy zablokować ten marsz” – wtórowali mu Obywatele RP.

Finał? Jarosław Kaczyński podziękował im publicznie za mobilizowanie jego elektoratu.

Reklama
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Co ma Kaczyński, czego nie ma Tusk? I czy ma to Sikorski?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Grzegorz Braun - test przyzwoitości dla Jarosława Kaczyńskiego
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Kto ma decydować o tym, kto może zostać wpuszczony do kraju?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Relacje z Trumpem pierwszym testem, ale i szansą dla Nawrockiego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama